- Bo tak naprawdę przeczytałem o tym miodzie w jednej z ksiązś kucharskich panny Eastlake.
- To ta starsza pani, którą przywozisz tutaj rano na wózku?
- We własnej osobie.
Wtedy, nie zastanawiając się nawet zbytnio, co mówię - bo mysi*-łem raczej o czym innym, a mianowicie ojej wielkich niebieskich tramr-kach opartych na chromowanych podnóżkach - powiedziałem głosr :
- Narzeczona Ojca Chrzestnego.
Wireman wytrzeszczył oczy tak szeroko, że już chciałem go przeprosić za to fauxpas. I zrobiłbym to, gdyby nie zaczął się śmiać. Wręcz ryczeć. To się rzadko słyszy; tak śmieją się ludzie, kiedy coś przeć:je wszystkie ich warstwy ochronne i połaskocze w najbardziej wrażliwym miejscu. Facet dosłownie pękał ze śmiechu, a kiedy zorientował się. ze nie mam zielonego pojęcia, co go tak rozbawiło, zaczął rżeć jeszcze głośniej. Miał całkiem słuszny brzuszek, który trząsł się cały i dygota: Chciał odstawić szklankę, ale nie trafił w stolik i upuścił ją; wbiła się w piasek - poważnie! - idealnie prosto i tak została, stercząc jak niedopałek w takiej wysokiej popielniczce z piaskiem, które kiedyś widy -wato się w hotelach, obok drzwi do windy. To mu się najwidocznie wydało jeszcze zabawniejsze, bo pokazał szklankę palcem.
- W życiu by mi taki numer nie wyszedł na zawołanie! - wykrztusił i z powrotem zaniósł się szaleńczym rykiem: wdech-śmiech, wdech--śmiech i tak w kółko. Dygotał razem ze swoim fotelem, jedną ręką trzymając się za brzuch, a drugą za pierś. Przypomniał mi się wtedy urywek wiersza czytanego jeszcze w szkole średniej, z górą trzydzieści lat wcześniej. „Nie symuluje się Konwulsji / Ataku Bólu - nie odgrywa”, tych kilka słów powróciło do mnie z niesamowitą dokładnością.
Patrzyłem na niego, uśmiechając się i chichocząc, bo taka rozbuchana wesołość jest zaraźliwa, nawet dla kogoś, kto nie wie, na czym polega dowcip. Ale szklanka, która spadła tak prosto, że nie wylała się nawet jedna kropla herbaty... to już naprawdę było śmieszne. Przypomniały mi się gagi w kreskówkach ze Strusiem Pędziwiatrem. Ale mimo wszystko to nie szklanka-akrobatka tak rozbawiła Wiremana.
- Nie chwytam - odezwałem się w końcu. - Przepraszam, jeśli...
- Prawie zgadłeś! - zawył Wireman, rechocząc jak opętany, tak że z trudem go w ogóle zrozumiałem. - O to właśnie chodzi, że prawie zgadłeś! Tylko że to nie narzeczona, ale córka, córka Ojca...
W tym momencie biedny fotel, który chodził razem z nim w górę, w dół i na boki - i to nie była żadna symulacja, ale autentyczne kon-
132