iVim wyszłam na ulicę, zdążyło się rozpadać. I oczywiście nie miałam parasola. Mój bawełniany sweter, w którym podczas rozlepiania ulotek było mi tak przyjemnie, zamienił się w ciężką zbroję.
Ale Floss potrzebowała sznurka i to moja wina, że zapomniałam go kupić, zanim się rozpadało. Więc biegłam przez kałuże, a w niektórych woda sięgała mi do kostek, aż dotarłam do sklepu papierniczego Knobbe’a.
Uwielbiałam ten sklep. Pachniał ręcznie robionym papierem i kurzem. Były tu całe tęcze piór, malutkie gumowe stempelki i wielokolorowe poduszeczki do tuszu, zakładki do książek i kosze barwnych cekinów, które można mieszać, a potem kupować po uncji w małych brązowych papierowych torebkach.
Nie było żadnego powodu, aby taki sklep znajdował się akurat tutaj, poza tym że Knobbe otworzył go, gdy okolicę uważano za elegancką. A ten sklep po prostu został, kiedy wszyscy inni się wynieśli. Ludzie zjeżdżali się do tego sklepu z całego miasta.
Knobbe Trzeci mnie znał. A to dlatego, że ciągle u niego przesiadywałam. Oczywiście nie było mnie w sklepie akurat wtedy, kiedy powinnam tam być, na przykład po to, by kupić sznurek dla Floss. Przychodziłam do niego po prostu, by odetchnąć tym powietrzem i marzyć. Miałam mnóstwo pomysłów. Pewnego dnia zacznę robić te harmonijkowe książeczki, a potem będę je sprzedawać na Pastimes Square na cotygodniowym jarmarku. A Floss powiedziała, że wie to i owo o japońskich oprawach. Pomyślałam, że mogłabym je wykorzystać, by robić notesy. Albo mogłabym związywać kolejne elementy różnokolorowymi sznurkami i robić notatniki.
Ale tym razem miałam kupić woskowany sznurek dla Banitów.
- Witaj Knobbe Trzeci - powiedziałam, przeciskając się przez drzwi. Wyżęłam brzeg swetra, ale nic to nie dało.
- Przemoczona na wylot - orzekł Knobbe.
Knobbe nie jest zbyt gadatliwy.
- Tak. - Przy nim i ja staję się niezbyt gadatliwa.
- Chcesz coś?
- Woskowany sznurek. Wiśniowa czerwień, błękit morski, zieleń trawy i słoneczny.
Knobbe położył szpulki na ladzie, podliczył w głowie i podał cenę.
Kiedy odebrałam torbę z zakupami, była znacznie większą torbą, niż potrzeba na cztery szpulki sznurka. W środku były dwie okładki osiem na dziesięć centymetrów i jedwabisty kremowy papier, doskonały do składania harmonijek.
- Knobbe - odezwałam się, wzruszona darem, ale tylko machnął na mnie ręką.
- Wysusz się. - To wszystko, co powiedział.
Ale to akurat było niemożliwe. Lodowaty deszcz lał się teraz jak z prysznica, zastępując wcześniejszą kurtynę wody. Wsunęłam torbę od Knobbe’a pod koszulkę,
23