Caleb podjechał do mnie i przekazał mi mojego nocnego koma, Big Red Foxa. Następnie odprowadził Cadeta do obozu, gdzie moja żona Pat oczyściła go; nakarmiła i napoiła. Zrobiła mu okłady na nogi, aby nie pojawiła się gorączka, i podała mu elektrolity, by uzupełnić jego płyny ustrojowe.
Ja przyglądałem się Shy Boyowi, który zaspokajał pragnienie i głód. Miał mnie na oku i od czasu do czasu rzucał się do ucieczki, ale ja go wtedy odnajdywałem. Był zaniepokojony i prosił mnie o wyjaśnienie. Ale me prosił mnie o połączenie się z nim. Jeszcze nie.
Kiedy się ściemniło, Shy Boy zwolnił, a ja chętnie mu na to pozwoliłem. Zacząłem go obserwować bardziej uważnie, próbując ocenić jego charakter. Jakim był zwierzęciemć Na podstawie jego reakcji na mnie podczas tych ostatnich minut zmierzchu, doszedłem do wniosku, że jest w mm coś figlarnego. Sprężystość jego skoków dodawała mu uroku.
To właśnie tej nocy mustang stał się Shy Boyem. Big Red Fox najwyraźniej potrafił trzymać się blisko dzikiego koma nawet wtedy, gdy zimna, gęsta mgła skradła światło księżyca. Jeśli rzeczywiście podążaliśmy za duchem, to on w jakiś tajemniczy sposób zostawiał trop, po którym szedł mój koń.
W mojej głowie powstała piosenka, którą zacząłem powtarzać niczym mantrę. Wyśpiewywałem jej zwrotki na głos, aby oderwać się myślami od przenikliwego chłodu i barwą mojego głosu dać mustangowi do zrozumienia, że nie chcę go skrzywdzić. Piosenka, po części, brzmiała następująco:
Hej, mały Shy Boyu, dokąd zmierzaszć
Przestań się przede mną ukrywać.
Będę tu jutro rano, kiedy światło dnia pozwoli mi znowu widzieć.