- Można, jeśli będziesz dość przekonująco udawał - odpowiedziała Lucja. - I pamiętaj, że jesteśmy w tym dobrzy.
- Czyli nie wpuszczamy na widownię nikogo więcej. - Podsumowałam, aby jasno ustalić reguły.
- Nikogo więcej - potwierdziło kilka głosów.
Dlatego właśnie decyzja, która zapadła w czasie narady, dla nikogo tak naprawdę nie miała żadnego znaczenia. Kiedy Elbę i jego tęczowy sklep pojawili się na łące obok Dau Hermanos, na ganku zebrało się już około trzydziestu różnych istot. Dwie przypominało mi nieco Reginalda. Były też bardzo wysoka, szczupła kobieta w błękitach oraz niska brunetka w różowej sukience w gałązki i gumiakach. Zauważyłam też identyczne trojaczki: miały jednakowe fioletowe włosy, kółka w nosach i spiczaste uszy. A tylko raz zerknęłam na widownię.
Zerkając po raz drugi, po lewej stronie zauważyłam coś, co musiało należeć do tych stworzeń Łucji, które widać kątem oka. Nie mogłam w żaden sposób ich zdefiniować, ale ich obecność zaznaczała aura niebezpieczeństwa. Za każdym razem, gdy próbowałam skupić na nich spojrzenie, stwory znikały z mojego pola widzenia. Kiedy usiłowałam je dojrzeć, Fred powiedział:
- Elbę kogoś ze sobą przyprowadził.
- Uhm. - Przytaknęłam, ciągle usiłując skupić wzrok i zobaczyć coś poza niewyraźnym migotanie. -Całkiem możliwe, że jest ich więcej, niż potrafimy zobaczyć. - Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam jedynie zarys postaci.
- Mogą być dla nas niebezpieczni? - zapytałam.
- Kto? - odparł Fred.
Nadeszła Floss, z Edgarem w ramionach; zatrzymała się i wbiła wzrok w ganek.
- Przecież ustaliliśmy, żadnej innej widowni - warknęła.
- Ja ich na pewno nie zapraszałem - poinformował Fred.
- Elbę powiedział, że nie interesuje go polityka -przypomniałam. - Więc to nie on ich tu ściągnął.
Przestałam wpatrywać się w coś, czego i tak nie mogłam wyraźnie zobaczyć. Nie było czasu na ściganie iluzji. Zajęłam się porządkowaniem tekstów piosenek i plakatów, aby nie przeistaczały się w stos śmieci na frontowym trawniku Elbego. El Jeffery zatrzymał swój unicykl. Na szyi miał zawieszony bęben do wybijania kroku marszowego na paradach.
- Elbę nie interesuje się polityką? - Zaśmiał się. -Oczywiście, że się interesuje! Każdego dnia rozgrywa po przeciwnej stronie. Po prostu udaje, że nie.
Szeroko otwartymi ze zdumienia oczami popatrzyłam na gryfa.
- Byłeś przy tej rozmowie. Słyszałeś na własne uszy, jak mówił, że jest apolityczny. Nawet pytałeś go, czy nie wpakuje się w kłopoty przez to, że nam pomaga.
El Jeffery wzruszył ramionami.
- To dwie różne sprawy.
- Właśnie że nie - mruknęłam.
- Teraz to i tak nie ma znaczenia - dodał Tonio. - Już tu przyszli. Przesuńmy widownię i wracajmy do pracy.
Jakiś głos za nami powiedział:
- Zanosi się na świetną zabawę, prawda? Znowu wszyscy razem. Zupełnie jak wielki powrót do domu. Czyż to nie miłe?
Głos był znacznie słabszy niż w chwili, kiedy usłyszałam go po raz pierwszy. Ale złośliwość z łatwością pozwoliła mi rozpoznać mówiącego. To był Major.
223