30
Gdy getto w Stanisławowie utworzono wyprowadziliśmy się na ulicę Śnieżną. Mamusię zabrali z pracy i wywieźli. Mamusia po drodze wyskoczyła z pociągu i złamała przy tym nogę. Zabrali ją wtedy do lagru i wkrótce potem wywieźli ją drugi raz. Już więcej mamusi mojej nie widziałem. Niedługo potem zastrzelili babcię, a nie pamiętam już, czy także wtedy zastrzelili dziadzia, czy jeszcze przedtem na cmentarzu.
Gdy babcię zastrzelili musieliśmy się wyprowadzić z ulicy Śnieżnej i zamieszkaliśmy w getcie u jednej pani. Mój tatuś chodził nadal do roboty na kolei i przynosił do domu prowiant, a pani ta nam gotowała i prała.
Nie trwało to długo. Znowu wywozili Żydów z getta. Wtedy tatuś mój wyszedł ze mną z getta, idąc do pracy. Mnie kazał iść z tyłu za sobą o kilka kroków. Gdyśmy byli już niedaleko kolei podszedł do mnie jakiś pan, wziął mnie za rękę i odprowadził do „cioci”. Ja wiedziałem, że to jest pan Łopatyński, bo ojciec mi o tym jeszcze w domu mówił, że ten pan mnie schowa. Wieczorem przyszedł mój tatuś do „cioci”, która była siostrą pana Łopatyńskiego i tam był ze mną kilka dni. Tatuś oddał p. Łopatyńskiemu wszystkie rzeczy i pieniądze nasze i dziadzia i pokazał mu miejsce, w którym zakopał złoto.
Gdy ja byłem u cioci, pan Łopatyński budował w swoim ogrodzie komórkę, a gdy ją ukończył zabrał mnie do siebie i ukrył w tej komórce. Zrobił mi tam łóżeczko z drzewa. W komórce tej był duży otwór zakratowany, ale szyby tam nie było. Nie wolno mi było do tego otworu się zbliżać, bo dzieci bawiły się w ogrodzie i mogły mnie zauważyć. Ja wiedziałem o tym, że nikt nie powinien wiedzieć, że jestem w tej komórce. Także dzieci Łopatyńskiego o tym nie wiedziały. Przesiedziałem lato i zimę aż do drugiego lata, gdy
Sowieci wypędzili Niemców. Nie było mi źle w komórce. Pan Łopatyński albo jego żona przynosili mi jeść kilka razy dziennie. Jadłem to samo co i oni. Czasami kąpali mnie, a było to wtedy, gdy ich dzieci nie było w domu. W zimie leżałem cały dzień pod kołdrą. Nie pamiętam, czy było mi zimno. Raz tylko byłem chory, przeziębiłem się.
Nigdy nie przystąpiłem do otworu w komórce, chociaż słyszałem jak dzieci bawią się w ogrodzie i zawsze pamiętałem o tym, żeby mnie nikt nie zauważył. Nie bałem się, że jestem sam w komórce i nie płakałem nigdy. Tylko było mi bardzo smutno za tatusiem i mamusią.
Mój tatuś poszedł po kilku dniach z mieszkania cioci do koszar, gdzie mieszkali Żydzi. Pracował jakiś czas na kolei. Pewnego dnia przyszedł pan Łopatyński z roboty i powiedział, że tatusia mojego Niemcy zastrzelili, że zabierali Żydów z roboty na cmentarz i wtedy mój tatuś począł uciekać, a Niemiec to zauważył i zastrzelił go.
Gdy wojska radzieckie wypędziły Niemców ze Stanisławowa, pan Łopatyński zabrał mnie z komórki do swojego mieszkania, a po tygodniu oddał mnie do rodziny żydowskiej Hellmanów, którzy się uratowali. Gdy Hellmanowie wyjechali ze Stanisławowa zabrali mnie z sobą i oddali do ochronki żydowskiej w Przemyślu. Tutaj jest mi dobrze, bo jestem razem z innymi dziećmi. Chodzę teraz do pierwszej klasy.
Nie miałem rodzeństwa. Gdy byłem w domu siostry pana Łopatyńskiego bawiłem się wspólnie z jej synem Rysiem. Ryś kochał mnie i nigdy mi nic złego nie zrobił.
„Ciocia” uczyła mnie pacierzy „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario”. Wiedziałem o tym, że jestem dzieckiem żydowskim i że Niemcy chcą mnie za to zabić.
(Archiwum C.Ż.K.H. nr 889/11)