Agnieszka Spikert
może wymagać od ucznia pod koniec klasy pierwszej. Ponadto, jeśli zapozna się z podstawą programow ą wychowania przedszkolnego, ma świadomość, z jakimi umiejętnościami dziecko powinno przyjść do szkoły. Wiem, że to jeszcze nie uspokaja obaw ani nauczycieli. ani rodziców. Jednakże bardzo istotne są sprecyzowane przez podstawę umiejętności ucznia pod koniec klasy pierwszej. Tąk naprawdę, to dopiero uważne zapoznanie się z dokumentem pozwala ocenić, czy wymagania klasy pierwszej są na miarę sześciolatka. Jest kilka punktów budzących moje wątpliwości, jednakże bardzo ucieszył mnie fakt. że klasa pierwsza ma się jeszcze koncentrować na rozwijaniu myślenia operacyjnego dzieci, stopniowo w prowadzać je w świat symboli - liter i liczb. Niektórzy mogą nawet stwierdzić, że tak naprawdę program klasy pierwszej bardzo przypomina dawny program klasy zerowej.
Ostatnio na organizowane przeze mnie forum nauczyciela trafiło kilka nauczycielek przedszkoli i edukacji wczesnoszkolnej. Wspólnie zestawiłyśmy, wykorzystując nowe podstawy programow e, wymagania stawiane dzieciom zanim pójdą do klasy pierwszej i kiedy będą ją kończyć. Wtedy ujrzałyśmy spójność pomiędzy tymi etapami. Większość nauczycielek była już o wiele spokojniejsza i stwierdziła, że klasa pierwsza jest na miarę sześciolatka - a tego opinia społeczna, rodzice i nauczyciele obawiali się najbardziej. Owszem, zastanawiałyśmy się, czy każdy sześciolatek, z uwagi na jeszcze rozwijającą się lateraliza-cję. może bez problemu określać kierunki pośrednie na płaszczyźnie poziomo ustawionej kartki. Ten zapis w podstawie wychowania przedszkolnego budził nasze obawy. Pamiętajmy jednak, że każde dziecko ma prawo do indywidualnego tempa rozwoju i zadaniem nauczyciela będzie wspomaganie go w tym procesie. Zatem liczę na mądrość nauczycieli klas pierwszych.
To, czy szkoła stanie się dla sześciolatka koszmarem dzieciństwa, czy też radosną przygodą w znacznej mierze zależy od nauczycieli pierwszego etapu kształcenia. Bardzo ucieszył mnie zapis w podstawie programowej określający proporcje czasowe poświęcone na zajęcia dydaktyczne w ławkach i inne obszary aktywności dziecka. Mam nadzieję, że nauczyciele będą tego zapisu przestrzegać, i że za wszelką cenę nie zechcą zbyt „ambitnie” podchodzić do programu, wymagając więcej, niż dziecko sześcioletnie jest w stanie opanować. A takie obawy mam. Z chwilą pojawienia się sprawdzianów zewnętrznych nauczyciele są rozliczani z efektów, jakie ich uczniowie uzyskali na sprawdzianach. Z obawy przed niskimi wynikami wielu nauczycieli zaczęło „uczyć dzieci pod testy”. Przekonały mnie o tym rozmowy z nimi. Problem dotyczy również nauczycieli I etapu kształcenia -na margines schodzą umiejętności specyficzne dla tego etapu, a uwaga nauczycieli skierowana jest na umiejętności objęte standardami egzaminacyjnymi. Niektórzy nauczyciele mówią wprost, że nie mają czasu na zabawę z uczniami, gdyż ich zadaniem jest przede wszystkim nauczenie dzieci konkretnych umiejętności. Zapominają o edukacyjnej wartości zabawy i naturalnej potrzebie ruchu swoich wychowanków, bo przecież z tego ich uczniowie nie będą rozliczani. Zwracam na ten problem uwagę, ponieważ dziecko młodsze, które znajdzie się w klasie 1, ma inne potrzeby edukacyjne, a to pociąga za sobą inne metody pracy. Z chwilą wejścia reformy programowej nauczyciel w klasie pierwszej powinien sięgnąć do metodyki wychowania przedszkolnego. Dziecko ucząc się matematyki powinno manipulować, doświadczać. Dotychczas odpowiedzialnością za rozwijanie myślenia operacyjnego dzieci obarczone były przede wszystkim przedszkola. W klasie pierwszej uczniowie już na starcie uczyli się matematyki na sposób szkolny: jeśli nie z gotowych
zeszytów ćwiczeń, to z kart pracy, które tak naprawdę niczym nie odbiegały od tych pierwszych. Dziecko na zajęciach z matematyki zmuszone było od początku do funkcjonowania w systemie reprezentacji ikonicznej i symbolicznej, nierzadko bez okazji funkcjonowania w systemie reprezentacji enaktywnej*. Zatem tu rodzą się moje obawy i wątpliwości, ilu nauczycieli sięgnie po odpowiednie metody nauczania ze świadomością, i z przesłaniem: po pierwsze • nic męczyć, po drugie - nie nudzić, po trzecie - organizować sytuacje dydaktyczne na miarę dziecka, ważne dla jego drogi rozwojowej. Pocieszam się faktem, że wielu nauczycieli ma świadomość potrzeb edukacyjnych nowego, młodszego klienta, gdyż wyrażając swój strach przed sześciolatkiem, argumentuje to koniecznością pracy innymi metodami. Zastanawiam się tylko nad jednym- czy dotychczasowe były właściwe? Z chwilą powszechnego dostępu do urządzeń kopiujących nauczyciele z łatwością uciekali się do wykorzystywania w pracy z dziećmi kart pracy, a coraz mniej czasu poświęcali metodom czynnościowym, które przecież powinny być dominującymi w edukacji wczesno-szkolnej. Na zorganizowanej przeze mnie konferencji poświęconej projektowi nowej podstawy programowej jedna z nauczycielek po wysłuchaniu wymagań stawianych uczniom po klasie pierwszej, stwierdziła, że nie jest gotowa do przyjęcia w swojej szkole sześciolatka, bo... nie ma wagi. Zastanawiające, jak dotychczas dzieci w tej klasie dokonywały pomiarów związanych z ważeniem? Czy jednostki ciężaru poznawały z książki? Na szczęście (mam taką nadzieję) to był odosobniony przypadek i wywołał uśmiech na twarzach pozostałych zgromadzonych. Jednakże to uświadomiło mi problem - jak daleko od dziecka odsunęło się „szkolne nauczanie"? A może właśnie nowe zapisy w podstawie programowej mówiące jasno o niezbędnych, dostosowanych do możliwości dzieci metodach pracy oraz przedziałach czasowych poświeconych na określone zajęcia w edukacji przedszkolnej i edukacji wczesnoszkolnej wyzwolą dzieci z papierowego nauczania i przywrócą utracone dzieciństwo?
Istotny dla mnie również jest zapis mówiący o tym, że czas trwania okresu adaptacyjnego określa nauczyciel, biorąc pod uwagę potrzeby dzieci*. To oznacza, że nauczyciel sam będzie decydował o tym, czyjego uczniowie są już gotowi do nauki czytania, czy też okres adaptacyjny, przygotowujący dziecko do nauki na sposób szkolny należy wydłużyć. Oby tak było!
A dlaczego już teraz?
Kolejny niepokój nauczycieli i rodziców budzi fakt jednoczesnego pójścia do klasy pierwszej dzieci sześcio- i siedmioletnich. Ministerstwo Edukacji Narodowej swoją decyzję uzasadnia zjawiskiem niżu demograficznego1 2 3 4 5, w związku z którym w roku szkolnym 2009/2010 do szkół pójdą dzieci właśnie z okresu niżu. Zdaniem ministerstwa jest to najlepszy okres na to, żeby szkoły mogły przyjąć jednocześnie sześcio- i siedmiolatki.
ł E. Gruszczyk-Kolczyńska, Dzieci ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się matematyki. War
szawa 1992, WSiP, s. 93.
Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 roku...
1 MEN, Nowa podstawa programowa. Jak organizować edukację w szkole podstawowej. Poradnik dyrektora szkoły. 2008, s. 18.
Tamże, s. 7 i inne.