130 WACŁAW BERENT
Ona, patrząc na niego szklanymi oczyma, wydęła usta w dziobek, brzdąkła wargami i wybębniła jak pozytywka:
Ich bin nicht von Prag, nicht von Wien,
Ich bin eine fesche Ungarin1 2.
— Osoba udziela się wyłącznie ze strony artystycznej — komentował ją poważnie Muller.
Kunickiemu zdawało się, że jest pijany; chwytał czym prędzej za czapkę.
Salwy śmiechu zgłuszył nagły wrzaskliwy pisk z głębi teatru.
Światło gaśnie, unosi się kurtyna; scena pusta, a zza kulis drą się ostre, przeraźliwe głosy. Wreszcie wypadają trzy pstrokate potwory w spiczastych czapkach, przypadają do rampy i uderzają się nawzajem w twarz. Olbrzymie karminowe pyski na kredowych maskach wykrzywiają się szeroko i wyrzucają z siebie ochrypły, gardłowy śmiech.
— Hehehe!!...
Posypały się oklaski.
— The fashionables11 — odczytywał Jelsky w afiszu.
Kunicki trzasnął drzwiami i przygłuszył na chwilę wybuchy śmiechu w loży.
— Wina! — krzyknął nagle Muller. — Stimmung jest zbyt głupi, aby go można wytrzymać po trzeźwemu. Jeżeli nie będziemy pili, lada chwila beknie tu jakaś owca sentymentem.
— Hertenstein, wina! wina! — krzyczano bębniąc laskami w podłogę.
Z kąta loży podniósł się Borowski, skrzyżował ramiona i patrzał na nich spode łba.
— Jeżeli masz zostać młodą 1 być taką, jak ta, co dziś żyje.
I być ochrzczona tą piekielną wo dą.
Której pies nie chce, wąz nawet nie pije **
— Co jemu się stało? — wołano.
— Niic — bagatelizował Jelsky — wpadł tylko w dehrtum teatralicum3 4, cały repertuar klasyczny wymruczał juz Lam w kącie. Co zresztą nie przeszkadza mu w tej chwili zazdrościć klownom, że są na scenie.
Ktoś, komu jeden koncept zmanierował humor na cały wieczór, powtórzył niespodzianie:
Tak, tak, tak W tym cały sztuki smak.
Naszego życia sens!...
HeheheH... — darły się błazny na scenie.
Borowski przeniósł się do ciemnej loży w kącie, wnet za nim wyśliznął się i Turku!.
— Niedościgły imitator, iluzjonista biograficzny, profesor van der Clerk — rekomendował Jelsky podług afisza jakie* goś pana na tle lustrzanego kramu ustawionego na scenie Profesor krzątał się przy swej cudownej szafie, narzucał na siebie jakieś szmaty i peruki i z batutą w ręku zwracał się jak fryga do publiczności.
— Brawo, Liszt! Liszt! — krzyczały wszystkie usta. kia* skały wszystkie ręce. Na radość tłumu patrzała siwa. trzęsąca się głowa starca, o wielkich guzach po całej twarzy; niedołężna ręka ledwo trzymała batutę. Muzyka grała 7Yzectq Rapsodię5.
(niem.) — nie jestem z Pragi ani z Wiednia, ale jestem morową Węgierką; ówczesna piosenka kabaretowa. Dalej w tekście inne tłumaczenie.
(ang.) — szykowni chłopcy.
Fragment z Pieśni 1 (w. 225—228) Beniowskiego. Zob na ten temat Wstęp, rozdz. Ili, podr.: Aluzje literackie.
delirium teatralicum (łac.) — obłęd teatralny (parafraza deh rium tremensy czyli majaczenia alkoholowego).
14 Trzecia Rapsodia — jedna z dziewiętnastu Rapsodu węgurr skich Ferenca Liszta (1811—1886).