i jaką taką stabilizacją, przeżyła lata 1848-1849 jako wstrząs potężny ' i jeszcze bardziej — jako zapowiedź wstrząsów, które dopiero nastąpią. W ich obliczu programy i wizje przyszłości miały zostać przewartościowane. Liberałowie i zachowawcy, pospołu przerażeni powstaniem robotniczym w Paryżu i po raz pierwszy objawioną | zdolnością agitacyjną socjalizmu, przestali być pewni, czy drogie ich ! sercom wartości i instytucje stanowią dostateczną tamę dla napierają* ccj fali społecznej i moralnej „anarchii”. Europejska lewica, przytłoczona ostatecznym triumfem reakcji od Paryża po Peszt, leczyła się z liberalnych złudzeń i szukała nowych, bardziej radykalnych ! eschatologii. „Kiedy się dopiero wyczuwa nadejście groźnych wydarzeń, które mają wstrząsnąć podstawami starego ładu, ludzka skłonność do traktowania własnej epoki jako epoki wyjątkowej — a może także potrzeba mitów o efektownej konstrukcji — wytwarza podatne warunki do ujmowania dziejów jako dramatu, który zmierza do epilogu. Takim epilogiem może być koniec świata — dies iraej ale epilogiem może być również wejście w ostateczną epokę szczęścia i sprawiedliwości”73.
Także polskim i rosyjskim emigrantom Wiosna Ludów objawiła nową dramaturgię europejskiej historii. Tu jednak na plan pierwszy wybijało się głębokie rozczarowanie do Zachodu, który sprawy wolności na Wschodzie wesprzeć nie chciał albo nie potrafił, a i u siebie ją przegrał wskutek duchowego skarlenia. Wiara w Zachód, w liberalizm i braterstwo ludów zdawała się strzaskana. Na drugi, słowianofilski brzeg przeprawiał się zapadnik Hercen. Redakcję konserwatywnego „Czasu” obejmował eks-demokrata Siemieński. Z ideą europejską zrywał Trentowski. Były to różne szlaki: zwątpienie w immanentne wartości europejskiego postępu pchało jednych ku tradycji, innych ku rewolucji, w słowiańską gminę albo do zakonu zmartwychwstańców, ale zawsze tam, gdzie była jeszcze żywa wiara i wspólnota ludzi, i jak najdalej od wydrążonego bożka „materializmu”. Jakiekolwiek pretensje miał liberalizm mieszczański — polityczny i ekonomiczny —do ' tego, że on właśnie najpełniej wciela ideał wolności i sprawiedliwości, zostały mu one zaprzeczone bezwzględnie ze stron obydwu. W oczach reakcji liberalizm zrodził anarchię i rewolucję socjalną. W oczach demokratów sprzymierzył się z reakcją zdradziwszy sprawę ludu i jego
wolności. Europa zdawała się rozpadać na dwa wrogie obozy, na międzynarodową partię porządku i międzynarodową partię przewrotu* na dwie nieprzejednane i pogodzić się nie dające racje, które wkrótce będą musiały — jak w Nie-boskiej komedii — stoczyć ze sobą bój ostatni na śmierć i życie. Rzecznicy obu stronnictw powoływali się na Chrystusa i z jednaką pasją wyklinali indywidualistyczny egoizm, episjerską moralność, giełdę, Rotszyldów i parlamenty.
W kraju pod żadnym zaborem nie było już miejsca dla demokratów. Na przeciąg dekady jedynie zachowawcy mogli odzywać się pełnym głosem. Ich to był czas. Czyż nie spełniało się to, przed czym od dawna przestrzegali? Bezbożna materialistyczna Europa, zdeprawowana przez filozofowi ekonomistów, odrzuciwszy duchowe przywództwo Kościoła i naturalną hierarchię społeczną, zmierzała ku przepaści. W konserwatyzmie polskim po Wiośnie Ludów po raz pierwszy dał się słyszeć ów ton, który tak często powraca w intelektualnej kulturze Europy, w jej filozofii i sztuce: ton katastrofizmu. Ton kontrrewolucjonistów francuskich sprzed pół wieku, ton De Maistre’a, którego Henryk Rzewuski przepisywać będzie całymi stronicami. Już nie o los Polski teraz chodziło, lecz o upadek Zachodu, o przeczucie jakiegoś wielkiego przesilenia, końca starego świata. Przedtem z Polaków jeden bodaj Krasiński sondował tę rozwierającą się otchłań, ale teraz, po czterdziestym ósmym, straszył nią byle powiatowy moralista.
Tekstów mamy pod dostatkiem: jest w czym wybierać. Rzewuski, z właściwą mu odwagą głoszenia poglądów niepopularnych, od dłuższego już czasu odbywał umysłową wędrówkę do kresu pewnej historio-zofii. Punktem wyjścia była obiegowa w romantyzmie teza o samorodności i nieporó wnywalności kultur narodowych, umocniona wiarą w to, iż każdy naród realizuje swą szczególną, od Boga mu przeznaczoną ideę. Rzewuski rozszerzał tę tezę, obejmując nią wszystkie zjawiska cywilizacyjne. „Cywilizacja — oznajmiał — nie jest jedną i każde wielkie pokolenie ludzkości miało swoją cywilizację odrębną. Cywilizacja [...] jest to rozwinięcie się w czasie pewnej idei, rzuconej w łono jakiegoś narodu. Rozmaite są idei [s], a więc rozmaite są cywilizacje — w tem tylko jest tożsamość, że jednym prawom organicznym ulegają, to jest, że naród w swoim stanie zbiorowym wyrób tej idei w kolei czasów okazuje we wzroście, w zenicie, w upadku, a na koniec w śmierci”76.
H. Rzewuski, Wfdróuki umyslotse, w: Pisma, ł. I, Petersburg 1851, i. 42-43. I9t