Od czasów napoleońskich kultura ta żyła wspomnieniami* była przeniknięta nostalgią. Zarówno szlachecki tradycjonalizm jak roman-~ tyzm utrwalały tę paseistyczną orientację. To się utrzyma i później, stanie się cechą konstytutywną polskiego życia duchowego. Uderzające jest intelektualne, malarskie i mitologiczne bogactwo wszystkich gatunków polskiego pisarstwa historycznego w zestawieniu z ubóstwem i schematyzmem myślenia i wizjonerstwa futurystycznego. Spory o przyszłość nigdy tu nie osiągały tej temperatury emocjonalnej co spory o przeszłość, bo tylko przeszłości swojej Polacy czuli się panami i gospodarzami. Niepodległość nawet przez rewolucjonistów pojmowana była przeważnie jako restytucja dawnych praw i granic, tyle że z przełamaniem barier „kastowych” i z uwłaszczoną wsią*
■■ ; Cały sens niezbyt w końcu udanego pozytywistycznego przewrotu rA-t ^(J Umysłowego można sprowadzić do zawziętej próby zmiany tej orienta-cji. Planowe zagospodarowanie własnej przyszłości w najmniej sprzy-r -nu^jającychtemu warunkach stać si^ miało głównym aksjomatem nowego modelu kultury i głównym^zadaniem inteligencji.
; „Tradycja wszystkich zmarłych pokoleń ciąży jak zmora na umysłach żyjących”. To napisał Marks i znaczyło to tyle, że niestety! — społeczeństwa ludzkiego nie można modelować „dowolnie”, wedle racjonalistycznego projektu, bowiem nawet rewolucjonista pracować musi w okolicznościach danych i przekazanych11. Świętochowski rewolucjonistą nie był, a przeciwstawienie tradycji i postępu brał raczej ze Spencera niż z Marksa i stosował do warunków polskich. Chociaż więc w jego słynnym artykule z 1872 roku są zdania niemal identyczne z przytoczonym, to sens ich jest odmienny{ „Tradycja”, o której pisze Marks, a więc zespół warunków ograniczających swobodę planowania społecznego, była dla Świętochowskiego tylko jednym ze znaczeń tego słowa-hybrydy: była to ,ltradycją_pojęta w znaczeniu dziejów”. Ta nie była dlań zmorą, lecz „podstawą.działania”: „Wątku więc dziejów przeciąć nie można, bo któż usunie spod nóg grunt, na którym stoi? Czyż moglibyśmy odrzucić wszystko, co dotychczas przeszłość zrobiła i zacząć robić na nowo? Nigdy. Historia jest szlakiem, po którym przeszły tysiące pokoleń; każde nowo przybywające powinno poznać cały ciąg drogi i stanąć na
K. Marks, Otitmrwty Bruinairi'a Ludwika Bonaparte, w: K. Marks i P. Engels, Dzieła wybrane, Warszawa 278 1949, (. 1, s. 229.
miejscu, gdzie się ostatni zatrzymali i dalej wytykać gościniec nauki i życia”14.
W tych frazesach czytać należy nie tylko to samo co u Marksa uprzytomnienie warunków ograniczających radosną twórczość projektantów, i nie tylko odmienną niż u Marksa, bo kumulacyjną, nie dialektyczną teorię postępu, lecz także posząa(UKameTio3zimSgo 7,wątku dziejów” i ich idealnej spuścizny. Zmorą było całkiem co innego. Zmorą była „trad^ćl jTiakó bezwzględna zasada żvcia”% ta tradycja, która uświęcając prawdy, znosi dociekliwość umysłu. Może to należało nazwać ortodoksją, tą narodowo-konserwatywną ortodoksją, która każe wierzyć, że sam strumień dziejów bez ustanku weryfikuje wartości., choć przecie wiara taka w kraju podbitym i upokorzonym była paradoksalna i nie mogła obyć się bez wsparcia wymyślnych historiodycei. Ale Świętochowski musiał użyć słowa „tradycja” — starannie odróżniając to jego znaczenie od innych przez siebie wyróżnionych — musiał go użyć, bo tym właśnie wyrazem, pospołu z wyrazami „narodowości” i „swojskości”, egzorcyzmowało się tutaj każdą śmielszą myśl reformatorską. Brawurowa szarża młodego publicysty na „bałwochwalstwo przeszłości” była więc protestem przeciw-ko znieruchomieniu życia ideowego. Wiara w to, żeliarodowa przeszłość jest jedyną skar bnicąT^gwarantką ideałów zbiorowych prowadziła wszak w konsekwencji do uznania, że idea nieobecna w tradycji nie ma prawa obywatelstwa we współczesności. W takiej wykładni — która bynajmniej nie była przywidzeniem — maksyma o historii jako nauczycielce życia stawała się usprawiedliwieniem zastoju. Świętochowski, w przeciwieństwie do Szujskiego, nie zajmował się korygowaniem „fałszywej historii” tak, aby skonstruować tradycję prawdziwej polityki. Chodziło mu nie o rewizję kanonu, lecz o unieważnienie zwodniczego argumentu ex historia. Zwodniczego, ponieważ świadom byli jak nikt bodaj z jego współczesnych, że żaden system wartości nie daje się z doświadczenia historycznego logicznie wyprowadzić, lecz przeciwnie — jest wprowadzany do konstruowanej interpretacji tego doświadczenia; że zatem polityka jest mistrzynią historii przedstawionej, a nie odwrotnie. „Żadnych więc ideałów, wzorów, zasad — przeszłość nam nie daje”. Albo — dodawał trafniej — daje każdemu inne, wedle potrzeby~i upodobania15.
M A. Świętochowski, Trądycya i hittorya aotec posttpu, „Przegląd Tygodniowy" 1872, •. 147.
S 15 Ibidem.