chodzący właśnie z morza karzełek w miedzianych butach, miedzianej czapie, miedzianych rękawicach, z miedzianym toporkiem za miedzianym pasem. Zbliżając się do drzewa malyTtarzełek rośnie, dosięga ludzkich rozmiarów, przewyższa je, staje się olbrzymem... Już głowa tonie mu w chmurach, a potężna broda spływa do kolan, włosy do pięt. Trzema krokami poclchodzi do dębu. wymierza mu trzy ciosy i oto wali się z łoskotem gigantyczne drzewo, które śmiało może zasłonić światła niebieskie. Pień pada na wschód, wierzchołek na zachód, gałęzie na północ, a liście na południe. Kto odnajdzie taką gałąź, tego czeka wieczne szczęście, kto znajdzie wierzchołek, ten posiądzie czarodziejską moc, kto znajdzie liście — tego nie minie rozkosz miłosna, Wiórki i drzazgi popłynęły jak stateczki na falach. Wyłowiła je północna dziewica przy praniu swych szat i zaniosła do domu, by czarownik uczynił z nich strzały.
Pięknie teraz i radośnie w Kalcwali, Kraju Kalewy, przodka wszystkich Finów. Stary założyciel rodu fińskiego nic występuje wprawdzie w mitologii, ale za to wdzięcznie go wspominają jego potomkowie Kalcwalajnen. Niektórzy noszą jego imię, jak na przykład Kalewatar, córa Kalewy, czy Kalewanpojka, młodszy syn Kullerwy. W Kalcwali śpiewają ptaki, ziemia pachnie ziołami, barwi się kwiatami i jagodami, nie wschodzi tylko jęczmień. Wejnemejnen, krócej Wejno, odnalazł kilka dam jęczmienia w nadbrzeżnym piasku. Ale przecież nie wyrośnie zboże na twardej glebie, w wiecznym cieniu drzew. Karczuje więc bohater puszcze pod pola. Pozostawia tylko jedną wyniosłą brzozę, by miało gdzie spocząć w przelocie wędrowne ptactwo. W ich imieniu wywdzięcza się cywilizatorowi orzeł i przynosi mu z nieba ogień. Pomaga Wejnemejnenowi spalić puszczę. Na użyźnionej pogorzeliskiem ziemi sieje syn Ilmatar jęczmień i modli się do Ukko o urodzaj. Bóg napędza chmury i zsyła ożywczy deszcz.
Obok tych dobrodziejstw cywilizacyjnych zasłynął Wejnemejnen w pamięci wdzięcznych ludzi jako pieśniarz i mędrzec. Kochali go wszyscy potomkowie Kalewy, tylko chudy lapoński chłopak imieniem Joukałwjnen zazdrości mu sławy. Pragnąłby współzawodniczyć z nim w śpiewie przy wtórze instrumentu. Nie słuchając rad rodzicielskich Joukahajnen wyprowadza ze stajni ziejącego ogniem rumaka, zaprzęga go do złocistych sań i pięknie odziany wyrusza na spotkanie Wejnemejnena. Jedzie dwa dni, a trzeciego dnia przybywa na niwy Wajnoli. krainy cieśniny morskiej, na równiny Kalcwali.
Jedzie spokojnie stary pieśniarz, gdy oto nagle wpada na jego sanie zaprzęg zapalczywego młokosa. Zgorszony starzec pyta, czemu
IM
przybyły tak nierozważnie jeździ, czemu złamał mu dugę. poplątał uprząż i uszkodził sanie? Hardy Lapończyk pragnie pojedynku pieś-marskiego i poczyna przeęhwalać się swą mądrością. Przedstawia się jako jeden z twórców świata, ten który wyznaczy! drogę słońcu, ustawił Wielką Niedźwiedzicę i rozsypał gwiazdy po niebie...
Ostro karci kłamcę wic ko wieczny Wejno. „Nikt nie widział, nikt nie słyszał, jak niebo i ziemia zostały stworzone'*. Nie lęka się pogróżek ani wydobytej broni. Śpiewa pieśń czarodziejską, aż falują mo-rzaw drży ląd, grzmią miedziane góry, rozpękają się ostre skały. 1 oto pod wpływem zaczarowanej melodii duga sań Joukahajnena porasta galęźmi, piękny pojazd przemienia się w nadmorski krzew, szpicruta — w trzcinę, rumak — w blok skalny, miecz o złotej rękojeści — w błyskawicę na niebie. Nie koniec na tym. Pod wpływem pieśni zamiast luku pojawia się tęcza nad potokiem, zamiast strzał — jastrzębie, zamiast psa o krzywym pysku — kamienie. Czapka Joukahajnena jest już obłokiem, niebieski wełniany kaftan jako baranek szybuje po niebie, a guzy od pasa rozsypują się w górze gromadą gwiazd.
Stary Wejno śpiewa dalej i oto sam Lapończyk zanurza się po pas w grzęzawisko, po biodra w podmokłe łąki, po ramiona w głębiny piasku. W śmiertelnym lęku młodzieniec ofiarowuje pieśniarzowi dwa luki, dwie piękne łodzie, czapę złotą, które chyba aż od dalekich Scytów otrzymali Finowie, kapelusz pełen srebra zdobytego przez ojca w twardych bojach. Ale te dary nie robią wrażenia na czarodzieju. Ma już i luk, i łodzie, i komory pełne bogatych sprzętów. Bezczelny zarozumialec zanurza się po pas w grzęzawisku, po brodę w ziemi, usta już ma pełne mchu, krzewy nadmorskie szlifują mu zęby. W ostatecznej trwodze ofiarowuje młodzieniec prześladowcy swą piękną siostrę Aino. „Niech Ci zamiata izbę, niech utrzymuje porządek w domu. zmywa czysto kadzie, ściele pościel, tka złote kapy i piecze zawsze słodki piernik".
Ucieszył się na tę myśl wiekowieczny Wejnemejnen. Cofa pieśnią wszystkie zaklęcia. Wydostał się młody Lapończyk z piasku, jego koń ze skalnego bloku; gotowe sanie, uprząż i strój. Popędził wściekły młodzik do domu i ze łzami opowiedział matce o swej obietnicy. Ale matka ucieszyła się dostojnym zięciem i z uciechy aż zaklaskała w dłonie. Ostro strofowała zalewającą się łzami Aino.
Nazajutrz wyruszyło dziewczę do lasu po miotły: jedna dla ojca. druga dla matki, trzecia dla najmłodszego z braci: przydadzą się witki do masażu w łaźni-saunie, gdzie w parze nad rozżarzonymi głazami Finowie wypacają z siebie trud i znużenie. W powrotnej drodze
1S1