Były raz Dwa Bardzo Wesołe Króliczki.
Pewnego ranka zbudził się w budce Króliczek Pierwszy, patrzy: nie ma brata.
„Pewnie wstał wcześniej i wyszedł na spacer, pójdę go poszukać”.
W nocy spadł piękny śnieg. Wiatr umościł głębokie zaspy, leżały na nich błękitnawe cienie.
Idzie Króliczek Pierwszy przez puste pole, nogi mu grzęzną w puchu, rozgląda się dokoła i myśli:
„Daleko zawędrował mój braciszek, Króliczek Drugi, nikogo nie widać w polu. Pewnie go nie znajdę. Narwę za to suchych źdźbeł, które sterczą spod śniegu, i przyniosę bratu na śniadanie. Zje je chętnie, jak wróci ze spaceru”.
Zrywa Króliczek badyle, już ma całąnaręcz. Zobaczył z dala duże, szare, szerokie liście. Przyskoczył do nich, chwycił je w pyszczek i ciągnie. Naraz spod śnieżnej zaspy wydobył się głos:
- Ojej, boli, boli! Kto mnie ciągnie za uszy?
I wtedy zobaczył Króliczek Pierwszy, że ciągnie za uszy swego brata, który wpadł w białą zaspę aż po czubek głowy. Obaj bracia gruchnęli śmiechem, aż echo zaczęło klaskać w lesie, bo to były Dwa Bardzo Wesołe Króliczki.
- Chciałem ci dać twoje własne uszy na śniadaniewołał, turlając się w śniegu, Króliczek Pierwszy.
— Pęknę ze śmiechu! - wtórował mu brat.