Czy to możliwe, żeby zniknęło tyle bezimiennego smutku, nie pozostawiwszy po sobie śladów, jak opary, jak pył i jak dym? Czy nie istnieją ludzie zrodzeni po to, by odnaleźć ślad zgasłych smutków, którzy mogliby nadać im wyraz i wynagrodzić nieskończoną gorycz tylu bezimiennych istnień? Ludzie ci mogliby przecież istnieć od chwili, kiedy istnieje tyle smutków. — Czy nie ma nikogo, kto mógłby połączyć w sobie całe milczenie gór, kto byłby skafandrem przez wiele tysięcy lat tej ciszy, zgromadzonej i wzrosłej tak, aż stała się materią, nikogo, kto zmierzyłby puls i zerwałby tysiącletnie jarzmo, nikogo, kto wziąłby na siebie odpowiedzialność w imieniu wszystkiego, co nie wysłowiło jeszcze swego słowa? Musi przecież istnieć ktoś, kto przerwie milczenie natury i pogrzebie je w sobie.
Czy istniały istoty, które urzeczywistniły zarówno własne możliwości, jak i możliwości życia, by pomścić niespełnione pragnienia wszystkich innych?
Czy istnieli ci, którzy nie pogrzebali żadnego żalu ani żadnego marzenia, tak jak wielu jest tych, którzy pożegnali się ze swymi cierpieniami szybciej niż ramię, oczy i uśmiech?
A co z tyloma duszami i ciałami, pozbawionymi pocieszenia nocy miłości, ile z nich sprzeciwi się nieobecności miłosnego zawodu, ile będzie mogło pokonać żal we wspomnieniu miłości?
Musi istnieć przecież ktoś, kto nie poznał żalu miłości i potrzeby pocieszenia, która po nim następuje.