ROZDZIAŁ XXVIII
W początku grudnia obie rzeźnie w Berisso otrzymały zamówienia na pewną ilość konserw
L“JeSa,mr0f0neg0’ wskutek czego musiały po-wrększyć swój personel o tysiąc z górą robot-
kryzysuRZek0m° miał Ł° być początek likwidacji
Na tą wiadomość zaczęli się gromadzić ludzie z okolicznych miasteczek i kampy. Pra-wie każdy miał w Berisso rodaka lub zna-J m.ka jakiegoś, więc zamieszkawszy czasowo przy nim śpieszył ku fabryce, powiększając dotychczasowe tłumy bezrobotnych w dwójnasób Tymczasem okazało się, że to były terminowe czanpz, przyjęte na okres wykonania zamówień. W połowie lutego zaczęto zwalniać nowoprzy-jętych i zgromadzone tłumy musiały znowu odpływać w kampę.
Gospodarcze życie w Berisso zależne było od nHhfw °bU* tyCh chłodni- tedy zastój w nich hfnbrlfł Su t6Z Ujemnie na drobnych przedsię-b orstwach miasta. Nie będąc pewnym pracy,
nikt nie kwapił się do budowy własnych dom-ków, nikt me nabywał sprzętów ograniczając się w wydatkach do rzeczy niezbędnych wiec przedsiębiorstwa zaczęły bankrutować.
Tylko kinielerzy i zakład kompra i venta pa-na Szmujły Pustoćwieta prosperowały jak najlepiej. Ludzie, me pracując, mieli dużo czasu
do spania i wyciągania ze snów wyroczni na loterię. Jak nie mieli gdzie zarobić, to chcieli przynajmniej coś wygrać. A na to trzeba było tylko odrobinę szczęścia. Za 10 centów na dwie końcowe cyfry płacono osiem pezów, za trzy pięćdziesiąt pezów, a za 1 pezo — tyle co mogło starczyć na kartę okrętową do domu i na nowe kompletne ubranie. Niejeden to nawet obiad sobie o jedno lub dwa dania zredukował, aby móc chociaż za 20 centów zagrać na loterii.
Takie same powodzenie miało przedsiębiorstwo Szmujły. Kryzys i wędrówka bezrobotnych były wodą na młyn branży. Jedni koniecznie chcieli coś sprzedać, aby mieć na życie, lub na bilet kolejowy, drudzy koniecznie chcieli kupić rzecz używaną i w ten sposób coś zaoszczędzić. Miał on szczęście, spryt i odwagę do kupowania nieraz rzeczy własności spornej i do pośredniczenia w sprawach zakazanych. „Robił Amerykę”, jak mówili.
Franek Bojko wracając pewnego dnia z fabryki, wypił w fondzie Janiaka dwa kufle piwa, posiedział chwilę i wstąpił do Szmujły Pustoć-wieta.
— Kogo ja widzę! — zawołał Szujło na widok nowego klienta, tak jakby go znał od dawna. — Jakże się panu powodzi?
— Dla moich wrogów takie powodzenie, panie Szmujło — odparł wzdychając.
— Pan jeszcze nie pracuje efektivo?
— Co z tej pracy, kiedy życie nie miłe.
— Na chorego pan nie wygląda.
— Babę mi zabrali.
— Masz tobie! I pan przez to bieduje?
Bojko spojrzał na żyda zdumiony.
— Panie szanowany, pluń pan na to! żeby my większej biedy nie mieli. Pan nie pierwszy