starczyłoby tylko jednego dnia zaniedbać ofiar z bijącego jeszcze serca, wyrwanego z piersi żyjącego mężczyzny, a ciemności nie-odwracalne zalegną wszechświat1. „Dlatego dzień w dzień z regularnością obrotów nieba z.głuchym łoskotem padało ciało ofiary z najwyższej platformy ołtarza (...). Ciało waliło się bezwładnie w dół, a na ołtarzu pulsowało jeszcze ciepłe serce, .wyrwane z wnętrzności człowieka rozprutego przez kapłana ostrym nożem krzemiennym (...). Gdyby nie stało jeńców, trzeba by poświęcić własnych obywateli. Stąd konieczność prowadzenia tżw. wojny kwiatów, czyli wojny-łowów ofiar religijnych” 2.
I wreszcie czynnik ostatni, nazwijmy go ceremonialn o-m iłitarnym. Wojnę kwiatów rozgrywano w całej chwale numi-nosum. Był to rodzaj sądu bożego, w którym uczestnictwo było za warowane szeregiem przepisów kultowych, takich jak walka bez jakichkolwiek podstępów wojennych, obowiązek frontalnego ataku na uprzedzonego wroga, chwytanie żywych jeńców na religijną ofiarę serca, wreszcie zabobonny lęk przed znakami nadprzyrodzonymi i śmiercią dowódców. Te wszystkie przepisy religijne utrudniały wypracowanie i stosowanie taktyki i strategii, a w obliczu przybyszów z innego świata czyniły krajowców wręcz bezbronnymi i wystawiały ich na zgubę. Obawy egipskiego oficera Eunany, aby nie nadepnąć w marszu wojskowym na świętego skarabeusza — co z ukrytym przekąsem opisuje Bolesław Prus na samym początku Faraona — są niczym wobec obaw, które nękały kroczących po wojennej świeżce Azteków.
Mit o powrocie ze Wschodu jasnego boga Kecalkoatla rozbrajał duchowo; skłócone religijnie miasta-państwa prosiły się wprost
0 napuszczanie jednych na drugich, a sakralny obrządek wojenny wobec nie znającego
1 nie honorującego go cudzoziemca zamieniał starcia w rzeź. Gdy jedna strona dopełniała ceremonii walki, druga sięgała po wszelkie środki i podstępy wojenne per fas et nefas.
Gwałtowny upadek potężnej cywilizacji środkowoamerykańskiej, który nastąpił między kwietniem 1519 a sierpniem 1521 r. — upadek udokumentowany historiografią zarówno hiszpańską jak i aztecką — unaocznił światu, że możliwy jest koniec wiary spowodowany agresją zewnętrzną przy n i c-świadomym współudziale własnej religii, samounicestwiającej się w nieoczekiwanym starciu międzykulturowym.
Inną przestrogą dla religii było załamanie się wielkiego, państwowego kościoła konfu-ojańskiego, które nastąpiło w 1911 roku. Religia konfucjańska wznosiła swoją kościelna budowlę kamień po kamieniu wraz ze wzrostem kultu filozofa żyjącego za dynastii
T. Milewski nazywa tę histerię religijną „halucynacją szaleńca utożsamiającego się z Atlasem podtrzymującym ziemię”; tamże, s. LX.
T. Margul, cyt. wyd., s. 275.