Rozpłakałem się i przytuliłem ją znowu.
— Czemu nie zadzwoniłaś? - spytałem. - Czemu nie zadzwoniłaś od razu?
— Nie miałam odwagi — odparła, już drugi raz tej nocy.
— A do kogo chciałaś zatelefonować?
— Oczywiście do matki. Ale wiedziałam, że i ona wpadnie w panikę, bo jestem jej córką, jedynaczką, bo jest bardzo uczuciowa, bo wszyscy dookoła poumierali, Davidzie, wszyscy poumierali...
— Jak to wszyscy? Kto umarł?
— Mój ojciec.
— W jakich okolicznościach?
— W katastrofie lotniczej. Leciał do Paryża tamtym samolotem. W interesach.
— Och, nie...
— Niestety.
— A twój ukochany dziadek?
— Też nie żyje. Zmarł sześć lat temu. Od niego się zaczęło. Zawał serca.
— A babcia, ta od różańców? Babcia-księżna?
— Też umarła. Wkrótce po dziadku. Zmarła ze starości.
— Ale twój młodszy brat...?
— Nie, on ma się świetnie. Ale nie mogłam zadzwonić do niego z taką wiadomością. Nie umiałby sobie z tym poradzić- No i wtedy pomyślałam o tobie. Ale nie wiedziałam, czy jesteś sam.
— Cóż to za problem? Obiecaj mi teraz jedno: jeśli ogarnie cię panika, w nocy czy w dzień, dzwoń natychmiast. Zawsze do ciebie przyjadę. Zapisz mi tu swój adres, wszystkie numery telefonu, do domu, do pracy, wszędzie.
A mówiąc to, myślałem: Ona umiera na moich oczach, ona też umiera. Wystarczyło jedno naruszenie równowagi bezpiecznego życia tej kubańskiej rodziny, wystarczyła
tfidywałna śmierć ukochanego starego dziadka, aby P^homiń lawinę nieszczęść, których kulminacją był rak. um # Kj chwili też się boisz? - spytałem.
_ Bardzo. Bardzo się boję. Odpuszcza mi czasami na dwie minuty, myślę o czymś innym, i nagle z powrotem czuję kamień na dnie żołądka, i nie mogę uwierzyć w to, co mnie spotkało. To wieczna huśtawka, końca nie ma. I być nie może, dopóki nie skończy się rak. Mam sześćdziesiąt procent szans na życie i czterdzieści procent na śmierć.
A potem zaczęła się rozwodzić nad tym, jak cenne jest życie i jak bardzo żal jej matki, przede wszystkim matki -wypowiadała wszystkie nieuniknione w takich chwilach banały. Tak wiełe jeszcze chciałam zrobić, takie miałam plany, itepe. Mówiła mi, jak trywialne wydają jej się teraz zmartwienia sprzed paru miesięcy, dotyczące pracy, przyjaciół, strojów - jak choroba narzuciła im całkiem nową perspektywę. A ja myślałem.- Nieprawda, nic niczemu nie narzuca nowej perspektywy.
Obserwowałem ją, słuchałem, a gdy nie mogłem już tego znieść, spytałem:
- Czy nie masz nic przeciwko temu, abym dotknął twoich piersi?
- Nie, proszę bardzo.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu?
- Nie. Nie chcę tylko całować się z tobą. Bo nie mam ochoty na seks. AJe wiem, jak podobały ci się zawsze moje piersi, więc dotknij ich.
Dotknąłem, drżącymi dłońmi. I, rzecz jasna, dostałem erekcji.
- Czy to lewa, czy prawa? - spytałem.
- Prawa.
Przyłożyłem więc rękę do jej prawej piersi. Istnieje takie specyficzne połączenie erotyzmu z czułością, które o-