coraz głębiej, aż w końcu idziemy na dno i jest po nas. A z tego niewydarzenia robi się wielkie widowisko w chwili. gdy Consuela przeżywa mękę największego zdarzenia swojego życia. Wielki Koniec - choć nikt nie jest pewien czego - dobiega końca, a o tym, co się zaczyna, z pewnością nie wiemy nic. Świętujemy szaloną uroczystość nie wiadomo czego.
Jedna Consuela to wie. Bo Consuela poznała ranę czasu. Starzenie się jest niewyobrażalne dla wszystkich oprócz tych, którzy się starzeją - Consueli to już jednak nie dotyczy. Ona nie mierzy już czasu tak jak młodzi, od początku życia. Dla młodych czas zawsze zbudowany jest z przeszłości, ale dla Consueli czas to wymiar przyszłości, którą ma ona przed sobą - i w którą nie wierzy. Consuela odlicza teraz swój czas do przodu, wedle bliskości śmierci. Prysła iluzja, metronomiczna iluzja, kojąca myśl o miarowym tik--tak, które przynosi wszystko we właściwym czasie. Teraz poczucie czasu Consueli jest takie jak moje, ma w sobie nawet więcej przyspieszenia i osamotnienia. W istocie, przegoniła mnie. Bo ja wciąż jeszcze mogę sobie powiedzieć: „Nie umrę przez najbliższe pięć, a może nawet dziesięć lat. Jestem sprawny, dobrze się czuję, mogę pociągnąć jeszcze ze dwadzieścia” - a ona...
Najpiękniejszą bajką dzieciństwa jest opowieść o tym, że wszystko zdarza się po kolei. Dziadkowie odchodzą na długo przed rodzicami, a rodzice na długo przed tobą. Jeśli człowiek ma szczęście, może tak być, że zestarzeje się i umrze w swoim czasie, a żałobnicy nad jego grobem doznają ulgi na myśl, że miał długie życie. Myśl ta nie umniejsza koszmaru unicestwienia, ale jest sztuczką pozwalającą nam zachować bez szwanku metronomiczną iluzję i utrzymać na wodzy torturę czasu: „Taki-a-taki żył długo". Ale Consuela nie miała szczęścia; dlatego siedzi kolo mnie
124
zagrożona wyrokiem śmierci, podczas gdy na ekranie telewizora trwa całonocna uciecha, sfabrykowana, infantylna histeria, wywołana Iluzją ogarnięcia nieskończonej przyszłości, jakiej osoba dojrzała, obdarzona melancholijna wiedzą o przyszłości wielce ograniczonej, nigdy nie dałaby się porwać. A tej szalonej nocy niczyja wiedza nie dorównuje melancholią wiedzy Consueli.
- Hawana... — mówi Consuela, szlochając coraz głośniej.
- Myślałam, że zobaczę kiedyś Hawanę.
-1 zobaczysz.
- Nie zobaczę. Och, Davidzie, mój dziadek...
- Co takiego? Opowiedz mi, mów.
- Mój dziadek siadywał w salonie...
- Mów dalej.
Utuliłem ją w ramionach i zaczęła mówić o sobie jak nigdy dotąd, bo może wcześniej nie miała po temu powodu, a może nawet sama siebie dostatecznie nie znała.
- Nastawiał wiadomości, The NewsHour albo TbeMac-Neil-lehrer NewsHour — wspominała, zalewając się łzami
- i nagle wzdychał: „Pobre MamcC. Zmarła w Hawanie, z dala od niego. Bo tamta generacja, starsza generacja, nie wyjechała. „Pobre Mama. Pobre Papcf. Zostali w ojczyźnie. A w dziadku na zawsze pozostał smutek, tęsknota za nimi. Straszliwa, straszliwa tęsknota. Ja tęsknię tak samo. Tyle że za sobą. Za własnym życiem. Czuję siebie, czuję dłońmi swoje ciało, i myślę: To jest moje ciało! Nie może mnie opuścić! To niedorzeczność! To nie dzieje się naprawdę! Jak może mnie zdradzić własne ciało? Ja nie chcę umierać! Davidzie, ja boję się śmierci!
- Nie umrzesz, kochana Consuelo. Masz trzydzieści dwa lata. Jeszcze bardzo długo nie umrzesz.
- Wychowałam się na wygnaniu. Dlatego wszystkiego się boję. Wiedziałeś to o mnie? Boję się wszystkiego.
125