Ci. którzy teraz trac^ pracę, są szczególnie podatni na choroby Ekonomiści, Mary Merva i Richard Fowles z Uniwersytetu Utaj. stwierdzili, że wzrost bezrobocia o 1 punkt procentowy powoduję wzrost odsetka zgonów z powodu zawału serca o 5,6% 0ra? z powodu wylewu o 3,1%. Bezrobotni są narażeni na większy str*c i depresję, piją więcej alkoholu i palą więcej papierosów, niewłaściwy się odżywiają i to wszystko zwiększa ryzyko zawału lub wylewu Merva i Fowles zbadali 30 wielkich metropolii, zamieszkanych łącznie przez prawie 80 milionów osób. W latach 1990-92 stopa bezrobocia wynosiła średnio 6,5%, co ich zdaniem przyczyniło się do 35 307 zgonów wskutek zawału oraz 2771 zgonów wskutek wylewu. Fowles twierdzi, że uderzająca korelacja między utratą pracy a ryzykiem zachorowania powinna przekonać rząd do interwencji i zapewnienia bezrobotnym odpowiedniego poczucia bezpieczeństwa socjalnego na wypadek przedłużającego się bezrobocia1. I Amerykanie, którzy jeszcze nie stracili pracy, często cierpią na I chroniczne dolegliwości, ponieważ ich pracodawcy nie zapewnili I im odpowiedniego ubezpieczenia zdrowotnego albo w ogóle nie I opłacali składek ubezpieczeniowych. Biuro Spisów Powszechnych I stwierdziło, że w roku 1992 żadną opieką medyczną nie było I objętych 35,4 miliona Amerykanów, tj. o 2 miliony więcej niż I w 19912. Wielu pracodawców zredukowało albo zlikwidowało skład- I ki ubezpieczeniowe, chcąc zaoszczędzić na kosztach ogólnych. Inni I zmniejszyli zatrudnienie i w miejsce ludzi zaangażowali maszyny I w ten sposób redukując koszty ubezpieczeń. Jeszcze inni przeszli I na zatrudnianie dorywcze, zlecenia lub podwykonawców, tym samym I w ogóle nie płacą składek na ubezpieczenie zdrowotne. W rezultacie I
tnalfty rzeszę robotników i bezrobotnych coraz bardziej narażonych na niedostateczną opiekę medyczną w razie choroby. Miliony rodzin tyją w ciągłej obawie przed chorobą, która mogłaby ich wpędzić w długi lub spowodować bankructwo i permanentną degradację do klasy niższej.
Rosnąca przepaść między tymi, którzy mają i tymi, którzy nie mają, jest widoczna na przykładzie statystyk dotyczących posiadania domu i warunków mieszkania. W latach 80. przeciętny Amerykanin musiał wydać ponad 37,2% dochodu na zakup pierwszego domu i w poprzedniej dekadzie odsetek ten wynosił 29,9%59. Gdy ceny rosną, a płace realne spadają, coraz mniej Amerykanów może sobie pozwolić na dom. W latach 80. odsetek ludzi w wieku 25-29 lat, którzy byli w stanie kupić dom, spadł z 43,3% do 35,9%. Dla osób w wieku 30-34 lata odsetek mieszkających we własnym domu spadł z 61,1% do 53,2%. W grupie wiekowej 35-39 lat odsetek ten spadł z 70,8% do 63,8%60.
Spośród tych szczęśliwców z dachem nad głową 17,9% mieszka w złych warunkach. Wielu innych nie ma domu, żyjąc na ulicy lub w przytułkach. Badania z 1991 r. w 25 miastach wykazały, że zapotrzebowanie na miejsce w schronisku dla bezdomnych wzrosło w ciągu roku o 13%. Obecnie ponad 600 tysięcy Amerykanów, w tym aż 90 tysięcy dzieci, nie ma gdzie mieszkać61. Kongresmen Henry Gonzales, przewodniczący komisji ds. bankowości, finansów i spraw municypalnych, rzuca oskarżenie: „uczyniliśmy Amerykanów nomadami w ich własnym kraju. Całe rodziny włóczą się po kraju, niektóre mieszkają w samochodach i pod mostami, a ich liczba wciąż rośnie"62.
Biedni w Ameryce są skupieni na obszarach wiejskich i w śródmieściach wielkich miast - te dwa regiony najdotkliwiej odczuły skutki bezrobocia technologicznego przez 20 ostatnich lat. Ponad 42% ludzi ubogich zamieszkuje śródmieścia, gdy tymczasem w 1968 r. mieszkało ich tam 30%. Koszty społeczne „utrzymania" miejskiej klasy niższej przewyższają teraz 230 miliardów dolarów rocznie
Mishel, Bernstein, dz. cyt. s. 9.
Even with Good Pay, Many Americans Are Unable to Buy a Home, „Wall Street Journal" 5.02.1988.
Mishel, Bernstein, dz. cyt. s. 389. i Phillips, dz. cyt. s. 184.
231
Mary Menra, Richard Fowles, Effects of Dintinished Economic Opportunities on Social Stress: Heart Attacks, Strokes, and Crime, Washington, D.C.: Economic Policy Institute, October 16,1992 s. 1—2. W wywiadzie z 14.03.1994 Fowles wyraził niepokój, że skupienie uwagi opinii publicznej na deficycie budżetowym uniemożliwia Izbie Reprezentantów i Kongresowi uchwalenie odpowiednich środków finansowych, by przeciwdziałać skutkom bezrobocia, wzrostu zachorowań i przestępczości. Naprawdę tragicznym skutkiem dyskusji o deficycie jest to, że żaden kongresmen nie może zaproponować wzrostu wydatków rządu na opiekę socjalną. Fowles zgadza się z ekonomistami takimi jak np. Gar Alperovitz, którzy uważają, że kraj może sobie pozwolić na krótkookresowy deficyt w celu pobudzenia gospodarki, ale niestety, nie jest to obecnie możliwe z powodów politycznych.
Number of Poor Americans Rises for 3rd Year s. 2, 20.