go aktywnego ośrodka niewyczerpanej sieci powiązań, którym ma on nadać własny kształt, nie będąc skrępowanym przez konieczność wynikającą z określonych zasad organizacji danego dzieła”
(.Dzieło otwarte, s. 27). Oznacza to, iż dzieło otwarte stanowi zbiór elementów o zatartych połączeniach. Dzięki temu jeden tekst, będący zbiornicą wielu fabuł, nie ma jednego sensu, jednej wykładni interpretacyjnej, jednego przebiegu zdarzeń. Zamiast akcji otrzymujemy prezentację możliwości jej rozwoju, a zamiast uporządkowanego — chronologicznie lub przyczynowo — obrazu świata odwołującego się do trwałych modeli poznawczych otrzymujemy ciąg wrażeń przemieszanych czasowo, zależnych w swej konkretności i prawdziwości od podmiotu poznającego. Miejsce jednolitej konwencji zajmuje kolaż, czas realny ustępuje „psychicznemu”, zamiast fabuły świata poznajemy fabułę świadomości.
Efektem takiego postępowania, które samo w sobie jest wynikiem koncentracji na zakłóceniach odbioru świata, staje się sprzeczny ruch rozpadu i scalania podmiotu: osoba opowiadająca nie jest pewna granicy oddzielającej marzenia, halucynacje i wspomnienia od konkretów teraźniejszych, co powoduje, iż rozpada się ona, rozwarstwia jakby, na szereg wariantów tej samej postaci; zarazem jednak wszystkie te sobowtóro-we wersje łączy tożsame poszukiwanie sensu.
Jeśli pozostaniemy jeszcze chwilę przy tych
konsekwencjach nowej metody powieściowej, które wiążą się z problematyką podmiotu, uzyskamy możliwość kolejnego porównania. Oto w 1964 roku ukazuje się jedno z najważniejszych dzieł Maxa Frischa Powiedzmy, Gantenbein, a w roku 1967 Konwicki publikuje Wniebowstąpienie — niedostrzeżone arcydzieło polskiej literatury powojennej. Dla obu tych powieści cechą wspólną jest konstrukcja głównego bohatera, który poszukując tożsamości — odrzuconej u Frischa, a utraconej u Konwickiego — wymyśla kolejne wersje swojej biografii. Bohater powieści Frischa usiłuje odpowiedzieć sobie na pytanie, jak przedstawiałaby się rzeczywistość w jego świadomości, gdyby pozbył się dotychczasowej tożsamości i zapomniał, kim jest, gdyby był ślepcem i gdyby nazywał się „powiedzmy, Gantenbein”. Bohater Konwickiego nie wybiera tej sytuacji — zostaje w nią raczej wrzucony: oto budzi się pewnego dnia w parku i stwierdza, że nie pamięta, nie wie, kim jest. Wybiera więc sobie imię Charon i dopasowuje do swojej sytuacji — potłuczonej głowy, zaniku pamięci, przeciętnego wyglądu — pięć wersji własnej biografii (piosenkarza, stolarza, podróżnika, kolaboranta z czasów okupacji, piłkarza). Żadna z nich jednak nie tłumaczy życia, nie nadaje mu sensu, nie prowadzi do zaakceptowania własnej sytuacji. Stąd wszystkie wybory podejmowane przez Charona wynikają z bezwolności (bohater bierze
— 93 —