aktu. Twórcy ustawy zasadniczej zachowali w art. 144 ust. 2 stan dotychczasowy, mimo że problem ten sygnalizowano wcześniej w nauce w związku z art. 4$ MK". Świadczy to o konsekwentnym podtrzymywaniu daleko posuniętej autonomii obu organów. W razie braku współpracy między nimi następuje impas. Być może najskuteczniejszym znanym w parlamentaryzmie rozwiązaniem podobnego kryzysu byłoby ustąpienie premiera, ale w Polsce zwyczaj taki nie ukształtował się, co należy ocenić pozytywnie gdyż może on stanowić nieformalne i nadmierne wzmocnienie pozycji Prezydenta. Prezydent (w skrajnym wypadku) mógłby mianowicie celowo doprowadzać do sytuacji konfliktowych, aby pozbyć się niewygodnego szefa rządu, a tym samym uzyskać duży, dodatkowy wpływ na obsadę tego stanowiska. Byłoby to obejście uregulowań konstytucyjnych zmierzające ku silnym rządom prezydenckim. Sytuacja taka wydaje się niedopuszczalna, toteż lepiej chyba potraktować odmowę kontrasygnaty nie jako kryzys, ale jako naturalny element gry politycznej. Upadek prezydenckiego aktu urzędowego po powstrzymaniu się premiera od podpisania go nie powinien stanowić większego wstrząsu niż np. upadek ustawy wskutek zakwestionowania jej przez Trybunał Konstytucyjny.
Odrywając się zatem od tradycyjnego rozumienia instytucji kontrasygnaty, uważam że może ona stanowić rodzaj hamulca czy też element swoistej kontroli działalności nieodpowiedzialnego politycznie Prezydenta przez szefa rządu, reprezentującego inną niż głowa państwa władzę. Dopiero gdy premier zgadza się (co nie jest jego obowiązkiem) przejąć odpowiedzialność za dany akt urzędowy, zaczyna wchodzić w grę tradycyjna funkcja kontrasygnaty. Jeśli natomiast Prezes Rady Ministrów nie wyrazi zgody, blokuje tym samym wydanie przez Prezydenta owego aktu. Rzecz jasna w większości wypadków nie zachodzi potrzeba użycia tego środka (i praktyka nie obfituje na razie w takie przykłady), ale może on być skuteczną bronią polityczną w sporach między organami władzy, wywodzącymi się z przeciwnych obozów. Gdyby spróbować znaleźć w prawie konstytucyjnym jakąś analogię, najbliższą paralelą mogłoby być weto prezydenckie wobec ustaw. Pojmowanie kontrasygnaty jako przede wszystkim aktu kontroli zwiększyłoby klarowność rozwiązań konstytucyjnych, bez konieczności zmiany przepisów pozwoliłoby załagodzić ewentualny wstrząs na wypadek braku porozumienia pomiędzy Prezydentem a Prezesem Rady Ministrów - nie byłby to już bowiem konflikt w łonie jednej władzy a zwykły spór między dwoma względnie niezależnymi ośrodkami politycznymi. Milczenie przepisów Konstytucji (podobnie jak Małej Konstytucji) na temat odmowy kontrasygnaty świadczy raczej o przeoczeniu problemu nie zaś o braku kontrowersji co do zasadniczej funkcji tej instytucji.
Należy jeszcze dla porządku zaznaczyć, że np. daleko idący wpływ Prezydenta na powstanie rządu czy kontrolowanie przez ten ostatni aktów urzędowych głowy państwa (po uznaniu przynależności tych organów do odrębnych władz państwowych) nie staną w sprzeczności z zasadą podziału władz, gdyż
11 Zob. R. Mojak: Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej [w:] Prawo konstytucyjne, Lublin 1996, s. 318.
76