12 Pedagogika Społeczna 4/2008
Pedagogika społeczna w Polsce przeżywa swój świetny okres. Rozwija się dynamicznie jako dyscyplina akademicka i jako obszar myśli teoretycznej. Jednostki akademickie pedagogiki społecznej różnych szczebli istnieją w kilkudziesięciu uczelniach. Zważywszy, że pierwsza katedra pedagogiki społecznej po represyjnej polityce wobec przedwojennego nurtu dyscypliny, powstała w 1957 roku - to obecny jej stan organizacyjny nie ma precedensu. Jeszcze bardziej krzepiący jest rozwój ściśle naukowy. W ostatnich latach ukazały się 4 wielkie podręczniki akademickie pedagogiki społecznej, pięć monografii zbliżonych funkcjonalnie do podręczników oraz kilkanaście indywidualnych lub zbiorowych opracowań ściśle związanych z elementarnymi pojęciami pedagogiki społecznej. Ukazują się regularnie dwa kwartalniki poświęcone problematyce dyscypliny: „Pedagogika Społeczna” w Warszawie i „Auxilium Śóciiale” w Katowicach.
Dopełnieniem teorii każdej dyscypliny naukowej jest praktyka. Trudno dla pedagogiki społecznej o lepszą miarę jej użyteczności i trafności rozwoju niż funkcjonalność społeczna jej wniosków i dyrektyw działania, niż istnienie instytucji i organizacji rozwiązujących ważne i dojmujące zagrożenia indywidualnego rozwoju i życia zbiorowego wedle reguł wypracowanych przez pedagogikę społeczną. I w tym zakresie nasza dyscyplina poniosła całkowitą klęskę. Z tym imponującym rozwojem kadrowym, akademickim, twórczym nie idzie w parze wymierny, zauważalny wpływ myśli teoretycznej dyscypliny na rzeczywistość społeczną naszego kraju. Można wręcz powiedzieć, że polityka rozwoju społecznego, instytucjonalna polityka społeczna, nie respektują reguł i dyrektyw stanowionych przez nauki społeczne; a już szczególnie przez pedagogikę społeczną.
Spójrzmy więc na lokalne uwarunkowania symbiozy naszej dyscypliny i praktyki społecznej. Kategorią podstawową dla pedagogiki społecznej była wspólnota (Gemeinschaft - Tonniesa „Community” - Mac Ivera). Dzisiejszym odpowiednikiem takich zbiorowości, które uległy niemal całkowitemu rozpadowi jest społeczeństwo obywatelskie. Nie wyklucza ono więzów emocjonalnych czy pokrewieństwa. Zachowując atrybuty wspólnoty przestrzennej i tożsamości ideowej, społeczeństwo obywatelskie znacznie rozszerza jednak aspiracje swego oddziaływania. Można rzec, że je globalizuje - pragnąc wpływać na kształt polityki państwa, funkcjonowania prawa, wyznaczania zadań i funkcji instytucjom publicznym. To w założeniach. W praktyce działalność społeczeństwa obywatelskiego uległa w polskich warunkach wyraźniej degradacji. Nie funkcjonuje nawet w najbardziej newralgicznym dla lokalnej zbiorowości obszarze - w systemie oświaty elementarnej. Do rzadkości należą szkoły, w których rodzice są organem znaczącym. Na tysiące zamkniętych przedszkoli i szkół, co zwykle wywoływało gorące, negatywne emocje, tylko pojedyncze społeczności przejęły inicjatywę samodzielnego prowadzenia szkół. Nieco więcej takich inicjatyw podjęto z inspiracji ogólnopolskich lub lokalnych organizacji broniących istnienia małych instytucji oświatowo-wychowawczych. W większości lokalne samorządy wykazywały brak przychylności dla inicjatyw obywatelskich, niekiedy naganną arogancję, tworząc atmosferę zniechęcenia i apatii społecznej.
Inną miarą żywotności idei społeczeństwa obywatelskiego są interwencyjne wybory zawieszanych organów przedstawicielskich; wójtów, prezydentów, rad poszczególnych szczebli samorządu terytorialnego. Do wyjątków należą sytuacje, żeby frekwencja w takich wyborach osiągnęła przewidziany prawem poziom. Ponieważ jest on dość niski - to ta absencja wyborcza jest manifestacją obojętności społeczności lokalnych wobec spraw publicznych -bezpośrednio wpływających na życie codzienne. Trudno wskazywać jakiekolwiek działania przemyślane i zorganizowane, które by przy takich okazjach chciały budować zbiorową świadomość obywatelską. Można odnieść wrażenie wręcz odwrotne, że organom władzy państwowej odpowiada taki swoisty marazm i apatia obywatelska.
Na styku polityki społecznej i ładu przestrzennego pojawiło się w Polsce zjawisko, które nazywam „ładem wysokich płotów”. Na niespotykaną gdziekolwiek na świecie miarę rozwinęła się praktyka grodzonych i strzeżonych osiedli. Polska jest w tym względzie bodajże światowym liderem. Właściciele, budowniczowie takich osiedli głoszą, iż w ten sposób podnoszą komfort i bezpieczeństwo mieszkańców takich enklaw. Jest to oczywista nieprawda. Komfort takich osiedli jest niski poprzez brak infrastruktury miejskiej oraz utrudnienia ■lokomocyjne. Badania wykazują, że poczucie bezpieczeństwa zamiast być większe, to subiektywnie maleje. W całej sprawie chodzi oczywiście o pieniądze, o drenaż kieszeni klientów pod fałszywymi pozorami troski o nich.
Szkodliwa jest sama zasada wyłączania przestrzeni publicznej z powszechnego użytkowania. Poniżające są praktyki reglamentowania dostępu dzieciom do zieleni i placów zabaw, a dorosłych legitymowanie przy okazji kontaktów rodzinnych i towarzyskich. Prawdziwe niebezpieczeństwo społeczne kryje się w symbolicznej segregacji społeczeństwa; na rzekomo „uprzywilejowanych”, często bogatych i „gorszych”, „innych”. W tej symbolice zawarty jest przekaz: „inny Ci zagraża”, dlatego odgrodziliśmy cię płotem, bramą elektroniczną, strażnikiem. „Inny” to niebezpieczeństwo. Są dwa światy - ten swój za wysokim płotem i ten „zza płotu”, którego trzeba strzec i przed nim się chronić. Efekty są znamienne. Polacy zajmują ostatnie miejsce w Europie (na 22 badane kraje) w dziedzinie zaufania interpersonalnego. Tylko 11,5% badanych Polaków uważa, że ludziom można ufać. Cztery pierwsze miejsca w tym rankingu zajmują cztery kraje skandynawskie, z przeciętnym poziomem zaufania