wego kleru przymykającego oko na surowe decyzje odległych soborów.
Inny sposób postępowania z miejscami kultu, a mianowicie świętymi dębami, opisuje Helmold odnośnie do obszaru Słowian połabskich. „Gdyśmy przyjechali do gaju i miejsca bezczeszczenia, wezwał nas biskup, abyśmy się dzielnie zabrali do zniszczenia gaju, sam też zeskoczywszy z konia laską połamał ozdobne czoła bramy, wszedłszy więc na podwórze, całe jego ogrodzenie zrzuciliśmy pod te święte drzewa i wzniesiony stos podpaliliśmy nie bez strachu, aby nas przypadkiem nie napadł tłum mieszkańców’'. Dziwne poczucie szacunku dla wierzeń innych mieli ówcześni biskupi. -Jeden wraca na świętym koniu, inny pokryjomu podpala święty gaj.
Ciekawy przykład ukrywania przedmiotów kultu podaje autor Żywota Ottona z Bambergu. Pisze on: „Kiedy zaś pobożny Otton niszczył świątynie i wizerunki bogów, wówczas to wykradli pogańscy kapłani złoty posążek Trzygłowa, który w pierwszym rzędzie był przez nich czczony, wywieźli z kraju i oddali w opiekę pewnej wdowie pod maleńką wioską, gdzie nie spodziewano się nawet poszukiwań. Ta zaś za pieniądze strzegła tego pogańskiego posążka jak oka w głowie w ten sposób, że wydrążywszy potężny pień, wsadziła tam figurkę zawiniętą w sukno i nie było możliwości już nie powiem dotknięcia, ale nawet zobaczenia: tylko mały otwór pozostawiono, aby przezeń ofiary składać (było to więc nie ukrycie w pełnym znaczeniu, a raczej zorganizowanie zakonspirowanego miejsca kultu — przyp. aut.) i nikt nie miał do domu wstępu, chyba tylko na pogańskie obrządki. Biskup dowiedziawszy się
0 ukrytej figurce (jak widać zdrajców nigdy nie brakuje — przyp. aut.) polecił jednemu ze swych zaufanych odebrać ją. Ten kupił czapkę barbarzyńską
1 płaszcz, a dotarłszy po wielu niebezpieczeństwach ciężkiej drogi do owej wdowy zapewnił, że niedawno 1*12
1 sic? uratował z burzy morskiej, wezwawszy Trzygłowa, więc teraz chce należną mu złożyć ofiarę za ratunek, że za jego przewodem cudownie tam dotarł nie znając drogi... wszedł ochoczo i rzucił monetę w otwór, aby brzęk symulował ofiarę. Lecz prędko, co rzucił, wyjął, i zamiast czci obelgę, to jest potężne splunięcie, zamiast ofiary złożył0.
Los posągu oczywiście został tym przesądzony, ale trudno uznać takie postępowanie za etyczne. Inne jednak były czasy, inni ludzie. Zapewne w ten sposób u-krylo wiele przedmiotów dawnego kultu, w ten sposób mnożyły się zapewne i nabierały blasku owe skromne miejsca kultu na ówczesnej prowincji.
Najtrudniej było poradzić sobie ze świętymi wodami, jeziorami, źródłami. Te chyba obok głównych ośrodków kultu najchętniej adoptowano, te też najwyraźniej przetrwały do naszych czasów.
Dzieje sanktuariów słowiańskich są nieodwracalnie związane z dziejami grup ludności i ich rozwoju i przekształceń.
Gdzieś w zamierzchłych czasach rodzą się miejsca 1 święte sięgające czasów totemizmu przeznaczone dla niewielkich grup ludzkich, może rodów. W miarę narastania koncentracji ludności, powstawania coraz większych społeczeństw potężnieją i miejsca kultu. Najstarsze zapewne były święte gaje i drzewa. Tu chyba wyraziście dostrzegamy przetrwanie form totemowych, później rozbudowane wierzenia w zorganizowane bóstwa. Równie starą metrykę mają zapewne święte źródła i inne zbiorniki wodne. Mając istotne znaczenie w inicjacjach, były też niekiedy rzeczywiście przydatne w lecznictwie. Tę formę kultu, jak się wydaje, rozwinęli i przekazali na nasze ziemie w nowej formie Celtowie. Od