- Wiesz, chciałam być tu bezpieczna. Chciałam, żeby tu było lepiej niż w domu - powiedziałam. - Chciałam, żebyśmy byli szczęśliwi.
- A nie jesteście? Tutaj, teraz, w tym miejscu, nie jesteście?
- Ja byłam - odrzekłam, podkreślając czas przeszły. - Czemu Major sobie po prostu nie daruje?
- Myślę, że należy mu się uznanie za upór.
- Nic mu się nie należy - warknęłam. - Nic! Nigdy, przenigdy!
A potem się rozpogodziłam.
- Skoro tak trudno się tu dostać, to może jest ranny. Może umrze.
Zabrzmiało to tak, jakbym była ośmiolatką pragnącą zemsty, ale nic mnie to nie obchodziło. Spojrzałam na Brona i czekałam na jakieś potwierdzenie.
- Kto umrze? - spytała Floss. - Poza mną, jeśli zaraz nie dostanę kawy i czegoś do jedzenia? - Napełniła wielki kubas z malutkiego srebrnego dzbanuszka i złapała dwa taco z podgrzewanej tacy. Napełniła je taką ilością salsy, że mnie starczyłoby jej na co najmniej tydzień, a potem usiadła przy naszym stoliku. Pochłonęła taco w trzech kęsach i popiła olbrzymim łykiem kawy, po czym powtórzyła:
- Kto umrze?
- Pewnie nikt - odparłam ponuro. - Pewnie to tylko moje pobożne życzenia.
Floss wyglądała na zaskoczoną, gdy stwierdziła:
- Życzenie śmierci. To niepodobne do ciebie, Persjo. No chyba że mówiłaś o Majorze, który na to zasługuje. Albo o moim bracie, któremu też by nie zaszkodziło. Ale skoro Majora tu nie ma, a Ferona chyba też nie, to nie... - Zamilkła, jakby wpadła na ścianę. - Major tu jest. - To nie było pytanie. - Jeśli o tym mówicie -spojrzała na mnie - to musi chodzić o Majora. Nie wiedziałabyś, że Feron jest w okolicy.
- Sądząc z twojego opisu, to Major by pasował -odezwał się bezbarwnym głosem Bron. - Nie mogę się wypowiadać w kwestii Ferona.
Floss zjadła drugie taco, dopiła kawę i oparła głowę na rękach.
- Major, powinnam była bardziej uważać. O cholera.
- Słyszałem to - rzekł cicho Tonio. - I nie chodzi mi
0 przekleństwa. Floss, bez względu na to, co się dzieje, to nie twoja wina.
Floss tylko westchnęła, głęboko i ponuro, z głębi trzewi.
- Może po prostu umrze - powtórzyłam. - Albo jeszcze lepiej, jest tak ciężko ranny, że wróci do siebie
1 nie będzie już więcej próbował.
Tonio stanął przede mną, przekrzywił głowę i powiedział:
- To nie ma w ogóle sensu.
- Co ty powiesz - odparłam.
Tonio pokręcił głową.
- Rozumiem niechęć, ale niech to ma przynajmniej sens. Gdyby był tak ciężko ranny, to jak by się poruszał?
- No ba... - Tym razem nie byłam już tak zniesma-czona.
Tonio nie panikował. Ani nie rozpaczał, co by było znacznie gorsze. Był po prostu Toniem, a to sprawiło, że poranek stał się nagle zdecydowanie weselszy.
184
185