gdy tylko mógł, wspomagał magicznie Floss. Elbę porzucił swe apolityczne podejście i tak kierował świetlikami, by zapewnić nam jak najlepsze oświetlenie. Wpadł nawet na pomysł, by część z nich skierować na widownię. Były niczym małe latarenki, których tłum używał do oświetlania tekstów. Dzięki temu publiczność brała udział w spektaklu, śpiewając Metr pięćdziesiąt pięć ■wzrostu i błękitne oczy, gdy po raz pierwszy pojawiła się Elwira. Elbę był wspaniałym tenorem.
Czy był to najlepszy występ Banitów? Według standardów ludzkich czy magicznych pewnie nie. Gdy skończyliśmy, Edgar stracił swoją firmę, Elwira ukazała jego prawdziwe oblicze i, co najważniejsze, nadal żyła. Odzyskała także honor wcześniejszych gwiazd. Wtedy ktoś z publiczności krzyknął:
- Wracajcie do domu, wszystko wybaczone!
Wszyscy rozpoznali te słowa i podjęliśmy chórem dalszy ciąg ulubionej piosenki Tak ci się wydaje. To zakończenie pasowało do historii Elwiry. Odetchnęłam głęboko i poczułam, że dokonaliśmy czegoś, z czego możemy być dumni.
Ukłoniliśmy się; publiczność śmiała się i biła brawo. Edgar i Elwira również się ukłonili, więc aplauz stał się jeszcze głośniejszy. Wtedy zobaczyłam Majora, Ferona i rodziców Floss, wychodzących ze swojego gaiku. Wychodzili, a w ich pozach widoczna była niechęć.
Głos, który krzyknął „Poczekajcie!”, należał do El-bego. Dobrze, że Elbę był z nami. Wszyscy byliśmy zbyt ogłuszeni, by cokolwiek zrobić czy powiedzieć. Nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi, Łucja do nas nie wróciła. Mieliśmy tak stać, wyczerpani fizycznie i emocjonalnie, zachrypnięci, spoceni?
Matka Floss odwróciła się do nas.
- Tak? - zapytała głosem o kilka stopni chłodniejszym od temperatury powietrza.
Razem z nią odwrócił się Major.
- Chyba macie swoją odpowiedź - powiedział. -Wychodzimy. Naprawdę myślałeś, Toniu, że ujmiesz nas tym przedstawionkiem? Raczysz żartować.
Jego śmiech był mistrzowski, obelżywy. Ale Tonio nie dał się zbić z tropu.
- Niech oni zadecydują - powiedział, wskazując na tłum siedzący na trawie.
- Bezstronni sędziowie - dodał aprobująco Elbę.
- Aplauzem? - zapytał Nicholas.
Przypomniała mi się drobna kobieta w kaloszach
i sukience w roślinne motywy. Przypomniała mi się jej tabliczka „Pacynki 10, Rządzący 0”.
- Nie - powiedziałam. - Punkty.
Wbiegłam po schodach Elbego.
- Poczekajcie! - zawołałam, znikając w środku.
Elbę ruszył za mną, dzięki czemu szybciej niż minutę byłam z powrotem na zewnątrz, niosąc kartki i flamastry pachnące granatami i morelami.
- Wy oceńcie! - krzyknęłam w stronę tłumu. -Oceńcie przedstawienie. Dziesięć punktów to nota maksymalna. Zero - najgorsza.
- Nie poddawaj im takich pomysłów - szepnął mi do ucha Nicholas.
Poczułam na policzku jego oddech. Prawie się na niego rzuciłam, by poczuć jego ciepło, jego życie. Zamiast tego dalej rozdawałam kartki. Zanim dotarłam do końca, raz jeszcze dziwiąc się różnym istotom zamieszkującym tę krainę, ci z przodu już machali kartkami. Mimo wszystko miło było patrzeć na tych ludzi, grać dla nich. Jeśli rzeczywiście mogłam wejrzeć w głąb,
245