właśnie w tym rejonie). Brak wody zaczynał nam po prostu mocno doskwierać. Trzy metry do przodu. Postój. Znów trzy metry. Postój. I tak przez godzinę. Jak pielgrzymi albo raczej pokutnicy. Zatrzymujemy samochód jadący z przeciwka. Prosimy o łyk wody. Musieliśmy rzeczywiście wzbudzać współczucie, o nic bowiem nie pytając, kierowca dobył spod siedzenia pół butelki oranżady Deneb i worek słodyczy. Gruszkowa. Normalnie człowiek wykrzywiłby twarz z obrzydzenia, wtedy jednak oranżada smakowała jak rajski napój. Co za ulga! Można ruszać dalej. Coraz więcej samochodów jedzie z przeciwka. Czyżby już po święcie?
*
Woda. Na Kaukazie związanych jest z nią szereg nakazów i zakazów. Nabierając wody ze studni, należy wypełniony nią kubek lub inne naczynie w pierwszej kolejności podać osobom siedzącym obok, nawet wówczas, gdy wiemy, że nie są spragnieni.
Tradycyjnie po wodę do źródełka chodziły kobiety, a zadaniem mężczyzn było dbanie o ich bezpieczeństwo. Przy okazji można sobie było upatrzyć jakąś piękną, niezamężną niewiastę podążającą tam ranną porą ze srebrnym (a ostatnimi czasy aluminiowym) kuwszynem, czyli dzbanem z dużym, specjalnie wyprofilowanym uchem, tak aby ciężar na plecach równomiernie się rozkładał. Nosi się go obowiązkowo na prawym ramieniu. W przypadku plastykowych kanistrów z dowiązaną parcianą taśmą zasada ta nadal obowiązuje. Mężczyzna z kuwszynem na plecach momentalnie stałby się pośmiewiskiem całej wsi. Wiadro czy kanister w ostateczności w ręce weźmie, choć to zjawisko w Dagestanie równie niespotykane, jak kobieta za kierownicą ciężarówki. Lepiej wysłać żonę lub córkę.
Z wodą wiąże się też popularny czeczeński zwyczaj weselny. Proszenie panny młodej o kubek wody podczas wesela (które, nawiasem mówiąc, spędza ona stojąc przez całą imprezę w kącie i nie uśmiechając się) przypomina trochę nasze „zbieranie na wózek”. Otóż zamiast prośbę tę niezwłocznie spełnić, niewiasta ociąga się. Gdy w końcu ulegnie, zostaje za to nagrodzona odpowiednią sumą pieniędzy.
(Na marginesie dodajmy, że do bardzo rozpowszechnionych kaukaskich zwyczajów należy też... „lanie wody”. W tym akurat celują mężczyźni, szczególnie kiedy rozmawiają z niekaukaskimi kobietami).
*
Nasze niespodziewane pojawienie się we wsi spowodowało spore poruszenie. Dwóch cudaków z aparatami i plecakami wysiadających z łady, którą dwóch chłopaków podwiozło nas ostanie dwa kilometry, musiało zrobić na mieszkańcach Maali piorunujące wrażenie. Czuliśmy się jak małpy w zoo. Przebranie, wbrew szczerym chęciom, niewiele pomogło. Przy brązowo-złocistych, nieco workowatych chałatach i chustach, zza których rzadko wystawał nawet kosmyk włosów, skąpa chustka i spódnica do pół łydki i tak prezentowały się jak kostium kąpielowy. Czy aby nie trafiliśmy do „wa-hhabickiej” wsi? Sukienki z pluszowej tkaniny i chusty przykrywające plecy aż za bardzo przypominały te z Gubdenu. Wioska wygląda dość bogato, domy duże, odremontowane. Też jak w Gubdenie.
*
Gubden, luty 2006
- Nie fotografujcie! - krzyczały gubdeńskie kobiety w czadorach, złowrogo mierząc nas wzrokiem zza czarnych zasłon. Inne na widok aparatu próbowały zasłaniać twarze chustami, z oburzeniem, choć nie bez ciekawości zerkając na przybyszów.
- Po co tu przyjechaliście? Kobieta w spodniach? Bez chustki! U nas panują inne prawa! Wynoście się!
Chowamy aparaty i nerwowo rozglądamy się za jakimiś chustkami na miejscowym bazarze.
- One są bardzo drogie - nieco wyniośle oznajmia sprzedawczyni. - I stare. - Czas zdecydowanie odcisnął na nich swoje piętno w postaci licznych przetarć i dziurek. Ale żeby za taki kawałek bawełnianej żółto-brązowej tkaniny sprzedawanej na rozłożonej na ziemi tekturze płacić tysiąc dolarów? Kto tu takie rzeczy kupuje? Okazuje się, że mieszkańcy Gubdenu są handlarzami i zbieraczami antyków. Ogromne domy, rozmiarami przypominające szkoły lub
63