132 Harold Pinter
STANLEY (rozsądnie)
Słuchaj pan. Wygląda pan na uczciwego człowieka. Ktoś tu pana wystrychnął na dudka. Rozumie pan? Skąd pan pochodzi. McCANN Jak się panu zdaje?
STANLEY
Znam Irlandię. Mam tam wielu przyjaciół, kocham ten kraj, podziwiam Irlandczyków, ufam im. Ufam. Dla nich prawda to rzecz święta, i mają poczucie humoru. Uważam, że mają wspaniałą policję. Byłem tam. Nigdzie nie widziałem takich zachodów słońca. Chodźmy się czegoś napić, dobrze? Tu przy drodze jest knajpa, mają tam świetne piwo. Trudno o dobre piwo w tych stronach... Urywa. Głosy zbliżają się. Z głębi, z lewa, wchodzą Goldberg i Peter.
GOLDBERG (wchodząc)
Takich matek już nie ma — jedna na milion, (widzi Stanley a) Aaaa.
PETER
Się masz, Stan. Pan nie zna Stanleya, prawda, panie Goldberg?
GOLDBERG
Nie miałem przyjemności.
PETER
Panowie pozwolą — pan Goldberg, pan Weber.
GOLDBERG Bardzo mi miło.
PETER
Siedzieliśmy trochę na powietrzu, w ogrodzie.
GOLDBERG
Opowiadałem panu Boles o mojej starej matce. To byty czasy, (siada w fotelu) Kiedy byłem młodym chłopcem, zwykle w piątki 'chodziłem na spacer, wzdłuż kanału, z dziewczyną, która mieszkała na tej samej ulicy. Dziewczyna była Piękna. A głos miała! Istny słowik, jak boga kocham. Czy była dobra? Czy była czysta? Nie darmo uczyła w szkółce niedzielnej. No więc całowałem ją leciutko w policzek — nigdy nie pozwalałem sobie na więcej — za naszych czasów młodzież nie była taka jak dziś — i zasuwałem do domu. Szedłem sobie podśpiewując, kłaniałem się spotykanym dzieciakom, a gdy trafił się jakiś zbłąkany pies, to mu pomagałem przejść przez jezdnię. Widzę jeszcze wszystko, jak by to było wczoraj. Zachód słońca za stadionem. Szedłem pod górę, do bramy naszego domu, wchodziłem, otwierałem drzwi. „Szymek!” — wołała matka — „pospiesz się, bo wystygnie!” I co, myślicie, było na stole? Najwspanialszy kawałek gefiltte-fisz, o jakim człowiek może zamarzyć.
McCANN
Jak to? Przecież na imię masz Natan.
GOLDBERG Nazywała mnie Szymek.
PETER
Tak, pamięta się swoje dzieciństwo.
GOLDBERG
Święte słowa. Prawda, panie Weber? Dzieciństwo. Pierzyna. Mleko. Ciasto. Bańki mydlane. To było życie!
Pauza.
PETER (wstaje)
No, czas na mnie.
GOLDBERG
Czas?
PETER
Jestem umówiony na szachy.
GOLDBERG
Nie będzie pan na przyjęciu?
PETER
Bardzo mi przykro, Stan. Przed chwilą dopiero dowiedziałem się o tym. A mam rozpoczętą partię. Postaram się wcześnie wrócić. GOLDBERG
Jaka szkoda. Zostawimy panu coś do picia. A propos, skocz no po te butelki.
McCANN
Teraz?
GOLDBERG
Oczywiście. Późno się robi. Tuż za rogiem, pamiętasz? Powołaj się na mnie.
PETER
No, to idziemy w jednym kierunku.
GOLDBERG
Niech pan szybko wygrywa, panie Boles, i wraca do nas.