O tęsknoto, czemu mnie pożerasz? Dokąd wyciągasz me ramiona drżące?
Nieprzebrana miłość łka w twoim płaczu. Kogo kochasz? za czym wołasz? kto cię odumarł — kto cię odszedł w dal?
Jakich kwiatów zapach jątrzy twoją rozpacz? Jaka pieśń tajemna szarpie twe struny żałosne?
Gdzie byłaś dotąd, żem wołała cię po polach i lasach — a nie odpowiadałaś mi?
Skąd przybywasz, jak wśliznęłaś się do mego domu, żem się zbudziła w twoim objęciu?
Był dzień promienny i tysiąc kwiatów i twarzy i szat jaskrawych. Był gwar i śpiew i tan. I przeszedł dzień.
Nastała noc i przyszłaś do mnie. Wkradłaś się w moje łoże i, gdy sen mnie zmorzył, spadłaś na mnie.
Gdy sen mnie zmorzył, pijaną wiatrem, tańcem, śpiewem...
Nie zdradzę tajemnicy swojej, nie powiem jej nikomu.
Tego, o czym myślę bez ustanku, czego są pełne moje dni i noce.
Zali jest dźwiękiem dla moich uszu, albo obrazem przed oczyma zamkniętymi, albo treścią myśli niewidzialnych — nie powiem tego.
Lub czy jest płaczem samotnym, albo rozkoszą uśmiechu w ciemnościach, albo mądrością.
Złudzeniem czy rozczarowaniem, pragnieniem czy zamiarem dojrzewającym; kochaniem czy lekarstwem na kochanie; lub nienawiścią.
Nie zdradzę tajemnicy swojej, nie powiem, czyli przez nią żyję, czyli od niej umieram.
Położę się w trawie, między jaskry i zioła dzikie, by rozmyślać o tajemnicy swojej; a niebo zakryje mi twarz błękitem.
207