dalej i dalej — dodał wstając i żegnając mnie z życzliwym uśmiechem.
Gdyby nie lęk, że się ośmieszę przed tak licznym zgromadzeniem, padłbym do stóp tego wielkodusznego gracza, żeby mu podziękować za jego niebywałą hojność. Ale kiedy go już opuściłem, nieuleczalna nieufność z wolna wróciła do mego serca; nie śmiałem wierzyć w tak cudowne szczęście; i kiedy kładąc się spać, z głupiego przyzwyczajenia odmawiałenj modlitwę, w pół- śnie powtarzałem wciąż jeszcze: „Panie Boże mój! spraw, żeby diabeł dotrzymał mi słowa!” f
Edwardowi Manet
—• Złudzenia mówił mój przyjaciel —^ są może równie
niezliczone, jak stosunki łączące ludzi, czy ludzi i przedmioty. A kiedy złudzenie znika i widzimy człowieka czy fakt In kim, jakim jest niezależnie od nas, doznajemy dziwnego uczucia, na wpół złożonegtfzżalu za straconą iluzją, na wpół R przyjemnego zaskoczenia w obliczu nowości , realnego faktu. Jeśli istnieje zjawisko oczywiste, pospolite, zawsze jednakie i co do którego natury nie sposób się mylić, jest nim miłość macierzyńska. Równie trudno wyobrazić sobie matkę bez miłości macierzyńskiej, jak światło bez ciepła; czy nie |t'st więc rzeczą uprawnioną przypisywać temu uczuciu wszystkie czyny i słowa, jakie matka ma dla swego dziecka? Niech pan jednak posłucha historii o tym, jak zwiodła mnie najbardziej naturalna iluzja.
l*onieważ jestem malarzem, przyglądam się uważnie spotkanym twarzom; a wie pan, ile radości daje nam ta zdolność, która sprawia, że życie jest dla nas bardziej nasycone | znaczące niż dla innych ludzi. W oddalonej dzielnicy, gdzie mieszkam i gdzie przestrzenie trawników oddzielają jeszcze domy od siebie, często przyglądałem się chłopcu, którego lywa i figlarna fizjonomia urzekła mnie od razu. Pozował mi wielokrotnie i to przemieniałem go w małego Cygana, to W anioła, to znów w mitologicznego Amora. Przydawałem mu skrzypki włóczęgi i Pochodnię Erosa, wkładałem na niego Cierniową Koronę, przybijałem Gwoździami Męki
73