jakiej udzielił lud Izraela na Synaju — „czynimy to, słyszymy to” — z naiwną i nieprzewyższoną dobitnością wypowiada to, co rozstrzygające. Sens zostaje znaleziony wtedy, gdy dla jego wyjawienia człowiek zaangażuje całą swą osobę.
6
Wszelka rzeczywistość religijna zaczyna się od tego uczucia, które religia biblijna określa mianem „bojaźni Bożej”, to znaczy w chwili, gdy jestestwo, postawione między narodzinami i śmiercią, staje się dla siebie niepojęte i niesamowite, gdy wszelką pewnością wstrząsa tajemnica — i to nie tajemnica względna, niedostępna jedynie strukturze ludzkiego poznania, zatem zasadniczo poznawalna, tyle że jeszcze nie znana — lecz tajemnica istotowa, do której istoty należy niemożność zgłębienia jej. Tej tajemnicy po prostu nie daje się poznać. Przez tę ciemną bramę (bramę właśnie, a nie, jak mniemają niektórzy teologowie, dom mieszkalny) wierzący wkracza w uświęconą codzienność niczym do przestrzeni, w której może żyć z tajemnicą zwróciwszy uwagę na konkretny związek sytuacyjny swego jestestwa, z czego czerpie pouczenie. To, że przyjmuje on odtąd sytuację jako daną mu przez dawcę, jest tym, co biblijna religia określa mianem „bojaźni Bożej”.
Whitehead — wybitny filozof naszych czasów — pyta, jak można pogodzić starotestamentową maksymę, że bojaźń Boga jest początkiem mądrości, z nowotestamentowym stwierdzeniem, że Bóg jest miłością. Whitehead jednak zupełnie nie uchwycił sensu słowa „początek”. Kto zaczyna od miłości, nie odczuwając przedtem bojaźni, ten miłuje bożka, którego sobie sporządził i którego łatwo jest miłować, ale nie rzeczywistego Boga, który przede wszystkim jest niezrozumiały i straszny. Jeśli jednak człowiek ów później zauważy — jak zauważyli to Hiob i Iwan Karamazow — że Bóg jest straszny i niezrozumiały, wtedy odczuwa przerażenie i popada w zwątpienie co do Boga i świata, o ile Bóg nie zlituje się nad nim jak nad Hiobem i nie przywiedzie go do tego, aby jego samego umiłował. To właśnie ma na myśli Whitehead, gdy mówi, że religia jest przejściem od God the void do God łhe enemy, a od niego do God tbe co mpa mon. Zwrócenie uwagi i przypomnienie wierzącemu, który przeszedł bramę bojaźni, o konkretnym związku sytuacyjnym jego jestestwa, oznacza właśnie, że w obliczu Boga wierzący znosi choćby straszną i niezrozumiałą rzeczywistość przeżytego życia, i że miłuje ją w miłości Boga, którego nauczył się miłować.
Dlatego każda prawdziwa deklaracja religijna ma charakter osobowy — jawny bądź ukryty — to znaczy, jest ona wypowiadana w oparciu o konkretną sytuację, w której uczestniczy osoba jako osoba. Można to zobaczyć także tam, gdzie z powodu szlachetnej obawy słowo „ja” jest zasadniczo pomijane. Konfucjusz, który prawie z równą niechęcią mówi o sobie samym jak o Bogu, powiedział kiedyś: „Nie szemrzę przeciw Bogu i nie mam urazy do człowieka. Badam to, co na dole, przedzieram się jednak ku górze. Ten, kto mnie zna, to Bóg”. Deklaracja religijna wiąże się tu z konkretną sytuacją.
To, że człowiek przyjmuje konkretną sytuację jako daną, żadną miarą nie oznacza jednak, że musi on życzliwie przyjmować to, co się w danym wypadku naprzeciw niego dokonuje w jego czystej faktyczności jako „dane od Boga”. Trzeba raczej stwierdzić, że człowiek może wystąpić przeciwko temu wydarzeniu w postawie skrajnej wrogości i traktować jego „bycie danym” jako wyzwanie dla swych własnych przeciwsił. Czyniąc tak, nie uwolni się on jednak od konkretnego bycia-w-ta-ki-sposób i wydarzania-się-w-taki-sposób sytuacji, lecz właśnie zwalczając ją, przystanie na nią i wejdzie w nią. Czy będzie to pole pracy, czy też pole bitwy, człowiek zajmie je tak, jak zostało to mu przeznaczone. Nie wie on nic o szybującym w górze duchu. Najbardziej wysublimowana, nie związana z sytuacją duchowość wyda mu się czymś pozornym — jedynie duch związany z sytuacją jest dlań związaną z nim pneumą.
Naszkicowanemu przeze mnie zdeterminowaniu religii można by przeciwstawić tendencje ascetyczne występujące w niektórych religiach. Owe tendencje jednak, o ile tylko nie zostaje przez nie osłabiony sam rdzeń religijności, nie oznaczają