znakiem wyróżniającym go spośród reszty społeczeństwa, który dawałby poczucie pewności siebie i określał w stosunku do innych ludzi” *.
Pośród świąt folklorystycznych jarmarczno-widowi-skowych (np. Jarmark Łowicki, Jarmark Wdzydzki, Jarmark Suwalski itp.) najbogatsze tradycje historyczne ma gdański Jarmark Dominikański, popularnie zwany „Dominikiem”. Po raz pierwszy zorganizowany został w 1260 r. przez mnichów dominikańskich osiadłych w Gdańsku. Odtąd kontynuowany był corocznie jako impreza towarzysząca obchodom święta patrona zakonu — Dominika (4 sierpnia). Z biegiem czasu Jarmark Dominikański uzyskał szeroki rozgłos, a także uległ przekształceniu w bogatą imprezę handlowo-wi-dowiskową trwającą po kilka tygodni. W naszej literaturze pamiętnikarskiej zachowało się wiele opisów tej imprezy. Joanna Schopenhauer (matka słynnego filozofa — Artura) w Gdańskich wspomnieniach młodości kreśli następujący obraz Jarmarku Dominikańskiego z drugiej połowy XVIII wieku:
„Długi rząd straganów na dziedzińcu Dominika i bardziej bogato niż zazwyczaj wyposażone sklepy w mieście przedkładały wszystko, czego zbytek, moda i ogólne potrzeby życia domowego domagać się mogły. W czasie tych zapobiegliwych dni rozumne gospodynie myślały nie tylko o tym, żeby uzupełnić własną garderobę najnowszymi modelami. Robiły również zapasy owych najróżnorodniejszych i nieodzownych przedmiotów, które w czasie dorocznego targu najlepiej i najtaniej można kupić. Z daleka i z bliska nadciągali w wielkiej liczbie kupujący i sprzedający. Dźwięk dzwonów udzielał uroczyście obcym kupcom prawa rozpoczęcia sprzedaży swoich towarów. To samo było równoznacznie sygnałem uroczystości ludowych, trwających od tej chwili przez cztery tygodnie. Muzyka i tańce, odświętnie przystrojeni ludzie, radosne dzieci i rozhukani ulicznicy, wszystko to przewalało się przez ulice miasta tak w niedzielę, jak i w dnie powszednie. Równocześnie nastręczały się różne inne rzadkie u nas przyjemności. Cieszący się sławą od dawna zespół teatralny Schucha, wędrujący w naszej okolicy od miasta do miasta (...). Trupa ta zajmowała ęorocz-nie na Dominika zniszczoną drewnianą budę, podobną raczej do stodoły niż do teatru. Linoskoczki, dzikie zwierzęta, woltyżerzy i co tylko nieodzownie należy do dorocznych targów, nie omieszkało przybywać do Gdańska i zbierać tu spore zyski. Dla mnie i moich rówieśników było to wszystko źródłem radości i zachwytu, jakiego później nie zaznałam w największych i najwspanialszych miastach” ?.
Blisko sto lat później Jadwiga Łuszczewska (Deotyma) opublikowała na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” obszerny reportaż z odbywającego się w 1858 r. Jarmarku Dominikańskiego. Pisała w nim:
..... | tak rysunek miasta przypomina trochę robotę, której ulice szerokie byłyby wątkiem, a wąskie osnową. Ale między szerokimi jest jedna tak piękna, że podróżnik ledwie na wszystkie inne uważa, to owa słynna ulica Długa, tam wznoszą się domy najczęściej obsypane rzeźbami, tam panują najwspanialsze tarasy, najbogatsze sklepy i ruch nieprzerwany. (...) Strudzona deszczem rzeźb spuściłam oczy, wtedy mię uderzył widok pełen lubej estetyki, przed tarasami stoją tłumnie stragany pełne skarbów Flory, tam wzrok pływa w powodzi wiązanek złożonych z wielkich pstrych kwiatów, wspaniałych liści i puszastych trawek; całe stosy okrągłych wieńców i wianuszków piętrzą się jak lekkie wieżyczki, a równianki grubo uwite i na łokcie sprzedawane, na słupkach tarasowych są rozwieszane, niby łańcuchy z klejnotów. Moż-