25
PAMI Ę T N 1 K LUBELSKI,
— Wstawać! Nie dysputować!
— Czego panowie sobie życzą?— zapytaj Zbysław już ostrzej.
— Wydania skradzionych w urzędzie powiatowym blankietów pas portowych! brzmiała odpowiedź, wypowiedziana ironicznie bezczelnym tonem.
— O żadnych blankietach nic nie wiem.
— Zobaczymy!
Tu, przemawiający o wstrętnej, za-piłej., czerwonej twarzy urzędnik zwrócił się do wachmistrza żandarmów i zawołał:
— Koło tego panicza postawić wartę... A cały pokój przeszukać, ale po naszemu.
Rozpoczęło się piekło! Przetrzęsio-no wszystko. Każdy świstek na stole, każdą książkę w kuferku, Każdą sztukę bielizny i ubrania... Wyrzucono słomę z sienników, odrywano deski w podłodze... Do okna jednak nikt się nie zbliżył.
Patrzyłem na wściekłość urzędnika, pieniącego się ze złości, że te poszukiwania są bezowocne.
Przyslcakiwał do Zbysława i, rycząc prawie, pytał:
— Powiedz, gdzieś schował, nic ci nie będzie... YV przeciwnym razie z brzucha ci te blankiety wydostanę... Nikt ich ukraść nie mógł, tylko ty, obwiesiu!
— Proszę się nie zapominać i pełnić swą powinność!—brzmiała zimna, ironiczna, prawie kpiąca odpowiedź studenta.
Wszystko nadaremnie, nic nie znaleźli... Zbysława uwolnili z pod warty, a żołnierze przeszukali jeszcze garderobę, w której spała panna służąca mej ciotki, Domanow^ska, i jak
niepyszni, ścigani złorzeczeniami rozwścieczonej starej histeryczki, wynieśli się, nie tykając reszty domu.
Breńkowski za tę bezprawną a tak brutalną rewizję i za gwałt został zabrany z Buczacza i przeniesiony do Kossowa na węgierską granicę, gdzie wśród pół-dzikich hucułów mógł popuścić wodze swej brutalnej naturze.
Z biura zbysławowego wydano jeszcze kilkanaście pasportów, za którymi wyjechali powstańcy doRumunji.
* *
*
Czas szybko płynął. W czerwcu skończyła się nasza nauka i w obecności naszego ojca, wuja i księdza, proboszcza Bilinkiewicza, złożyliśmy świetnie egzamin z pierwszej klasy szkoły normalnej w Buczaczu u Ba-zyljanów. Później byliśmy na śniadaniu u superjora. Wieczorem ojcowie Bazyljanie i ks. Bilinkiewicz zjechali na obiad do Rukomysza.
Moi rodzice z powodu stosunków rodzinnych musieli się przenieść na Podole rosyjskie.... Mój ojciec i ksiądz Bilinkiewicz napróżno upraszali Zbysława, aby jechał z nami i dalej kierował naszem wychowaniem... Odmówił, bo sam się chciał uczyć.
Odebrał zapracowane 300 guldenów i wyjechał do Krakowa.
Później słyszałem, że został był nauczycielem gimnazjalnym w jednem z miast galicyjskich, że uczył świetnie, wreszcie umarł na chorobę piersiową.
Nigdy w życiu już go nie spot kałem.
Świeć, Panie, nad jego piękna duszą!
Ab gar Sołtan.
3 Btycznia 1908 r. w Bałakirach