i oparte na ustalonych źródłowo faktach „porównać można do drzewa, które żyje, ustawiczn e nowe przybiera liście, ale nigdy nie było zarodkiem, nigdy nie trzymało się silnie własnego gruntu, bez rozgałęzionych stosownie korzeni”. I dalej:
Mając rzetelne przekonanie, że każdy lud dźwiga już w dzieciństwie swoim wszystkie zarodki przyszłych dziejów, okres tego dzieciństwa uważamy za nader ważny do przedarcia się później przez niezliczone mnóstwo okoliczności. [...] Zdrowe wyobrażenie o początkach narodu i pierwotnym jego kształceniu się, naszym zdaniem, równie jest potrzebne do poznania dziejów tego narodu, jak niezbędnym jest poznanie przyczyny, aby dobrze skutki ocenić (s. 6-7).
Twierdzi także autor Pierwotnych dziejów Poiski, że „próżnię w historii” należy zapełnić choćby „przypuszczeniami”, ale takimi, które „zasadzają się na duchu historii w ogólności” 28. Taki zaś typowo romantyczny punkt widzenia ośmielał do podejmowania prób odkrycia najodleglejszych nawet początków narodowych. Jeśli zaś były one dramatyczne lub nawet tragiczne — jak przypuszczali zwolennicy hipotezy podboju — to tym mocniej przyciągały ciekawość. Hipoteza o podboju, nie mająca w odniesieniu do Polski żadnego uzasadnienia źródłowego, mogła jednak podpierać złudzenie, że stanowi podstawę do wyjaśnienia zagadki genezy rozwarstwienia społecznego. Ale ponadto, w okresie romantyzmu właśnie, hipoteza o dwuplemiennej etnogenezie narodu łatwo dawała się włączyć w bardzo silny w owoczesnej kulturze nurt dociekań nad istotą narodowości, utożsamianej wtedy nader często z ludowością20. Miała tym samym wzmocnić przekonanie, iż autentyczną i pradawną narodowość reprezentuje tylko lud, bo on wywodzi się od autochtonów tej ziemi, pierwotnych jej gospodarzy, podbitych przez obcoplemien-ny im żywioł napływowy. Śladów zaś tejże narodowości poszukiwano w folklorze.
Taki był u nas, jak się wydaje, romantyczny sens hipotezy podboju i w ogóle dziejów bajecznych, co zdaje się potwierdzać Lilia Weneda oraz związany z nią Grób Agamemnona.
Lechici — to oczywiście, jak wiadomo, praprzodkowie szlachty, 1 2
co znajduje potwierdzenie w liście dedykacyjnym oraz w wielu miejscach Lilii Wenedy. Ślaz przebrawszy się w zbroję Salmona, mówi:
A teraz pójdę w tej zbroi do Lecha;
I będę, jakbym przywędrował z Lechem,
Służyć u Lecha i zwać się ślachciccm.
Lechitom przypisane zostały rozmaite wady szlachty, i to szczególnie w wypowiedzi tegoż głupkowatego Ślaza (akt IV, w. 553-568), co ma wręcz groteskowy posmak.
*
W ogóle Lechici wypadli nader antypatycznie w tragedii Słowackiego, zwłaszcza sam Lech (wyłączając oczywiście okrutną Gwinonę, która nie jest z pochodzenia Lechitką), zupełnie niezgodnie z przekazami historycznymi, od Kroniki wielkopolskiej poczynając, gdzie ten protoplasta Polaków pojawił się — jak wyżej wspomniano — po raz pierwszy w naszej historiografii. Cechy zaś „nieskazitelnego” bohatera nadał mu głównie Długosz:
Lech, wódz Lechitów, mąż pełen mądrości, przemyślności, nieskazitelności żyda i uczynności [...] znalazłszy równinne płaszczyzny, odznaczające się urodzajnością gleby i łagodnością klimatu [...] tutaj obozowisko swe rozbił i tak z postanowienia samego księcia Lecha, jako też wszystkich starszych, którzy pozostawali pod jego wodzą, miejsce to przeznaczone zostało i wybrane na pierwszą siedzibę królestwa, stolicę i miasto. [Lech zaś] obmyślił i nadał mu od osadzenia się imię lechickie, czyli polskie, Gniezno, co w powszechnym języku znaczy nidus [tj. gniazdo] 2.
Jednym słowem, jest to fundator państwa, założyciel Gniezna, mądry organizator pokojowego życia, „ojciec i pierwszy książę Polaków” — jak go nazywa Długosz. Ani słowa o podboju, o którym zaczęto napomykać dopiero w XVIII w. i to bez jakiejkolwiek próby „historycznego” uzasadnienia aż do ukazania się rozprawy Lewes-tama. Słusznie więc Małecki zauważył, że przed ogłoszeniem Lilii Wenedy:
Historia tradycyjna pojmuje to przybycie nowych żywiołów na ziemię naszą w formie napływu. Przypuszcza napływ idei wyższej, organizacji odrębnej, może też wreszcie nawet i rasy obcej, lecz w taki sposób, że bez wielkiego oporu potrafiła tu dokonać 10 J. Długosz, Roczniki, czyli Kroniki stawnego Królestwa Polskiego, ks. 1-2. Przekład zbiorowy, Warszawa 1962, s. 163-164.
195
M*
" Tamże, s. 8. — Lewcstam posługuje się tu oczywiście Heglowskim terminem „duch dziejów”, często używanym w Wykładach z filozofii dziejów Hegla.
Zob. A. Zieliński, Naród i narodowość w polskiej literaturze I publicystyce lat 1815-1831, Wrocław—Warszawa—Kraków 1969, s. 190-244; tenże. Początek wieku. Łódź 1973, s. 80.