178 WACŁAW BERENT
otwarty cynizm w życiu i dziennikarstwie — wiesz Jelsky to dziwnie szlachetna w tobie rzecz: to szczery głos duchowego bankructwa. Pan jesteś: czuję! von Jelsky! szlachcic polski!... Widzisz, bo są inni, którzy dla tychże przyczyn, dlatego, że wiarę we wszystko już stracili, sami siebie z namaszczeniem traktują... A ty jednak... jednak wierzysz w coś. I dlaczego we mnie?!... Widzisz, to przywiązanie jest także słowiańskim szczątkiem w tobie, ale ta pozostałość pochodzi z pospolitszych owiec polskich: w braku kogo innego, przywiązałeś się do pruskiego wilka... A skąd ty wiesz, czyja nie byłem polipem na resztkach twego talentu? Może ja ci połowę duszy wyssałem i we własnej dopiero uświadomiłem tę twoją połowę?!... A wiesz ty, że ludzie wrażliwi, chwiejni, a do życia się garnący, modlić się powinni co dzień: chroń mnie, Boże, od samotników, od osobowości silniejszych, bo wiarę w siebie utracę i zmarnieję. A tyś mnie przygarnął. He!-he!-he! Czemu drżysz, Jelsky?... Imponowałem ci? Przyznaj szczerze... Jak ty bledniesz! jak ty okropnie bledniesz! Imponowały ci ludzkie o mnie gawędy i wielkie pokładane we mnie nadzieje. A może imponowałem ci tym tylko, że byłem tak odmienny od ciebie. „Jeśli nie ja, więc taki — myślałeś. — On jest tym wybrańcem losu, pomazańcem kaprysu natury!* Jak tobie rączki drżą, Jelsky!... „On — myślałeś — dokona tego, czego mnie dokonać nie było sądzono. Ja ginę, niechże wiem to tylko, że fatum, co mnie życie zniszczyło, jest warte życia”. Sztuka — hę, Jelsky? Sztu-ka, ta bądź co bądź ostatnia i jedyna nasza wiara... Jak to w tobie głęboko, głęboko siedziało! I jak naiwnie, jak niedołężnie wypowiadało się pod koniec. Przedwczoraj sprawiłeś mi parę spodni. He!-he!-he! — Jelsky! Dla sztuki? co?... Jak twoje rączki cudownie drżą! I nóżki, także!... Siądź, Jelsky, na krzesełku, proszę ciebie. Siądź i powiedz dowcip... Bo milczysz już za długo; wprost nieprzyzwoicie jak na dziennikarza.
Jelsky odepchnął go od siebie brutalnie i osunął się na krzesło. Muller otulał się już w swą pelerynę, nastawił kołnierz, nacisnął beret i stanąwszy tuż nad nim, jak wielki nietoperz, szepnął mu w ucho:
— Zrozumże raz, ty niedołęgo, cos polską duszę dziecka zgubił, a piersi trocinami europejskiej kultury wypchał, jak się w tej europejskiej kulturze robi talent. Rzecz prosta, a sekret wielki. Trzeba mocno, tęgo, uparcie na własnym gruncie stać, trzeba mieć sto oczu, sto uszu i sto ssawek chciwych; do każdej duszy, która jest coś warta, trzeba jedną bańkę przyłożyć i wokół ssać, ssać i ssać! Każdą muchę wyssaną odrzucić precz i sięgać dalej, wyżej, szerzej! Pojąłeś nareszcie?! Tak się w Europie robi talent! W Europie wszystko się dziś robi... W Niemczech natomiast fabrykują przeważnie etykietki. Rozjaśnij liczko, Jelsky, czerwoną chusteczką mignę ci przed oczyma, na ucho szepnę słówko, które rodzi dowcip w największym kretynie. Polip utalentowany zwie się nadczłowiek35... Zrób dowcip, Jelsky! Do każdego słowa można przyczepić słówko „nad”. Jeszcześ nie pomyślał, a już czytelnik się śmieje. He!-he!-he!... Milczysz?... Przykro, żeś stracił kontenans... Pocieszam się tylko, że jutro napiszesz paszkwil. Ty pewno wciąż jeszcze deliberujesz nad tym, że ja —jakże to mówi Hertenstein? — że ja „nasz byt usprawiedliwię” — mój i twój byt... Marzyłeś (ho!-ho! — marzyłeś! — troiło ci się, powiem inteligentnym słowem dowcipnego dziennikarza), troiło ci się, że w ciemne kąty naszego życia padną te jasne promienie, co wszystko rozświetlą, że na naszym śmietniku zakwitnie ten mistyczny kwiat36, co ślepym zrządzeniem losu raz na lat setki z najbrudniejszych bodaj wyrasta kątów. Marzyłeś o cudownym kwiecie, co nawet ślinę dziennikarską bez szkody znieść może, bo za niego ludzie
35 nadczłowiek — pojęcie wprowadzone przez Nietzschego, który stworzył ideał człowieka łączącego w sobie cechy wojownika, mędrca i poety.
35 mistyczny-kwiat — aluzja do niebieskiego kwiatu (die blaue Blume) powracającego stale w powieści Novansa (Friedricha Har-denberga) pt. Henryk Ofterdingen\ był to romantyczny symbol poezji. U Berenta można powiązać z tym symbolem także zimowit Her-tensteina z 111 cz. powieści. „Cudotwórcze kwiaty" pojawiają się również w Synach ziemi S. Przybyszewskiego („Chimera" 1901, z. 1, s. 82).