WACŁAW BERENT
— Hm?...
— W życiu co żal ci za sobą zostawiać? czego nie chcesz opuszczać?
— Tbgo, co i ciebie trzyma — brzmiała opryskliwa odpowiedź. Oczy Mullera zwróciły się leniwie w stronę portretu.
—- Tb bardzo niewiele. — Hertenstein wychylił kieliszek do dna.
— Ty powinieneś szukać innych teraz przyjaciół. Ja nie umiem być humanitarnym znachorem. A wreszcie — szarpnął się nagle — wszystko to razem wzięte jest tylko tchórzostwem: wypowiedzieliśmy każdy ostatnie słowo życia, a nie stać nas na mężne dokończenie „Amen”. Czekamy, aż się z nami załatwi natura. A ona skrzętnie umiata drogę żyda rozmaitym struggleliferom12... „Schodźcie z drogi, ciemięgi, bo kariera bardzo się dziś śpieszy, przeto się gniewa i oburza szlachetnie na was”. Z tymi słowy krząta się po gościńcu życia zahukana cnota. A wiesz, jak się ta cnota nazywa? Pożytek. „Bądźcie pożyteczni”13, to znaczy: żyjcie dla naszych żołądków i dla tych ciał, jakie nasza gnuśność obficie napło-dzi. Doprawdy, gdyby życie ten sens tylko miało, można by z dobrodusznym zaciekawieniem przyglądać się wyśdgom sprytnych opryszków, umiejących pod hasłem patriotyzmu, interesów narodowych czy miejskich, wprzęgać do swego rydwanu sturamienny egoizm tłumu i puszczać „męczenników idei” przodem jako swych laufrów14. Widowisko jest tym cie-
12 strugglelifer (z ang.: struggle for life) — walczący o byt. W polskiej prasie końca w. XIX było to dość modne słówko — używano także formy „struegleforliferyzm” (zob. S. Witkiewicz, Sztuka i krytyka u nas, Kraków 1971, s. 838, komentarz M. Olszaniec-kiej).
13 mBądźcie pożyteczni* — jeszcze w r. 1901 B. Prus (Kroniki tygodniowe, „Kurier Codzienny'’ 1901, nr 96) pisał: „Bądźcie energiczni i użyteczni, wdawajcie się z energicznymi i użytecznymi, pracujcie nad powiększeniem energii i użyteczności, a wszystko będzie dobrze". Berent ustami Hertensteina polemizuje więc z tą pozytywistyczną ideą.
w Laufer (niem.) — biegacz, tu: herold.
kawsze, że za karierą wlecze się zawsze żebraczym krokiem mała cząstka ogólnego pożytku, splatając wieńce zasługi na przyszły pogrzeb działacza. Jest to jeden z najpospolitszych paradoksów życia, że kariera jest matką społecznej energii, gdy tymczasem za oderwanymi od życia: myślą i marzeniem, następuje najczęściej...
Hertenstein zapalał powoli cygaro.
— No? — nalegał Muller.
— Nieurodzaj na kartofle — zaśmiał się z cygarem w ustach. A pochyliwszy się na fotelu, sięgnął po kieliszek.
— Pij, proszę, i to zdrowie:...
— Było już raz — przerwał mu Muller, zanim toast zdążył wypowiedzieć. — Było wczoraj w kawiarni. Ze też ty zawsze do jednego wracasz!... Ma się niemal wrażenie, że w tych ogólnikach opowiadasz coś ze swego życia.
Chwilowe podniecenie Hertensteina oddziałało i na niego-
— W czyje ręce zresztą? — pytał dalej. — Turkuła nie ma. Ty — zwrócił się do charta — chcesz żyć?
Pies szczeknął, wyskoczył zza fortepianu i już się łasił, już merdał ogonem.
— Ona „potwierdza bytu chęć” — wygłosił Muller patosem książkowym. — Niech żyje Venta!
Trącili się kubkami. Muller wypił duszkiem i w tejże chwili zamachnął się z pasją, aby rzucić misterną czarkę z całych sił o ziemię. W porę schwytano go za rękę.
— Jest i cham! — Hertenstein odstawił kubek ostrożnie.
— Rzeczy wykwintu są jak piękne kobiety: nie znoszą desperatów.
— Przypominasz w tej chwili Jelsk/ego — skrzywił się Muller. — Ale ty bodaj że jesteś niebezpieczniejszy od niego.
— Jelsky... Jelsky... — Hertenstein wyrzucał kręgi dymu pod sufit. — Jelsky jest problemem (bo on lubi problemy): odmówiła natura narkozy sztuki, morfinizuje się cynizmem, jakby w przeczuciu, że skutek będzie ten sam.
— Mianowicie?