WACŁAW BERENT
Jako młody pąk chłonie chciwie z nieczystych soków ziemi ten jad, co rozkład chorób i więdnienie czyni, tako twój duch wzrasta, krzepnie i tężeje myślą o «samym sobie». Rozkład chorób i więdnienie jest w tobie. Patrz, jak w twych oczach kurczy się ziemia: jak maleje zasługa, nikczemnieje cnota, jak karleje czyn. Tb samoprzeceniania żałosne owoce! W ciele tkwiący pąk ducha twego, samopoczucie twe, karmiłeś złudą o «samym sobie» i jadem samoprzeceniania. Rozkład chorób i więdnienie jest w tobie. A naokół ciebie ludzkiej woli śmierć!!"1...
— Pojąłem!
Muller podniósł się ciężko i oburącz twarz wycierał, jakby ciężar otumanienia spędzając daremnie z myśli.
— I cóżeś ty pojął?!...
— Że nie dość stłumić zmysłów wszelkie pożądania. Tę kunsztowną czarę marzeń, pragnień, doświadczeń, drgnień nąjczulszych, całej odrębności czucia i myślenia mego — należy strzaskać o pierwszy kamień przydrożny!... Spaliłem wszystko, co się z ducha mego spalić dało: wszystkie me ułamkowe utwory i kompozycje...
Muller z drugiego końca pokoju rzucił się wprost ku niemu.
— Co ty...!?
Lecz Hertenstein dokończył z niezmąconym spokojem:
— Wyjąłem struny z fortepianu mego...
Muller uderzył w stół kułakiem, aż czarki wina zachwiały się i potoczyły na ziemię. Ale widząc blady, ponury spokój na jego twarzy, zamachał tylko rozpacznie rękoma i, jakby na wszystko już przygotowany, rzucił się w głąb kanapy i wcisnął ręce w kieszenie.
— Mów! — wołał niecierpliwie.
— I widzisz: daremnie to wszystko uczyniłem. Daremnie koiła mnie cisza, daremnie wody o wieczności szemrały, daremnie uśmiechał się do mnie lodowiec, bo — patrz! — oto uciekłem z zamku i puściłem się po Europie jej śladem, aby, unikając spotkania z nią, choć raz na scenie ją zobaczyć A kiedy ją tam ujrzałem w brylantowych błyskach świateł jasną, w tęczach barw promienną, dumną, silną, tłumami władającą; kiedy ta boska potęga jej głosu zagrała jak na tysiącostrunnej harfie na każdym włóknie ciała mego — to mi się wtedy duch z ciała wyzwalał i, bezwiedny, nieważki, swej pracy nieświadomy, snuł nieskończoną melodię smutku, tę przędzę mej sztuki cudowną!... A jam przez te lata całe tak niewiele z siebie dobyć potrafił; zaledwie w chwilach najcięższych wyrzutów za swą bezpłodność zdołałem wymozolić z siebie ułamkowy, blady fragment... I oto, czego nie mogła praca, to stawało się nagle igraszką ducha bezwiedną: wyklęte żądz moich tęsknotą tryskało nagle obfitym źródłem czarów...
I daremnie powróciłem na zamek. Daremnie koiła mnie cisza, daremnie wody o wieczności gadały, daremnie uśmiechał się biały lodowiec — bo oto świat cały zadyszał mi życiem, zaśpiewał pieśnią, rozegrał się w hejnał uroczysty, roz-jęczał i rozdzwonił się w pogrzebowe Reąuiem... I daremnie wyjąłem struny; bo oto, myśląc o niej — słuchaj, Muller! — myśląc o niej — grałem na niemych klawiszach!!...
Muller czuł, jak mu czoło chłodnie i krew spływa od głowy. Podniósł oczy: nad nim pochylała się twarz męczennika. Po śnieżnym, prześwietlonym obliczu Hertensteina ociekał strugami pot, niby spod cierniowej korony2 wąskie strugi krwi!
Po czym zasiadł nad książką i wsparłszy głowę na łokciach zapatrzył się błędnie w te żałobne szeregi grubych, gotyckich liter; twarz jakby zaskrzepła, skamieniała w spokoju. Muller, siedząc naprzeciw, wciskał podbródek w splecione dłonie: czekał.
Ibidem.
niby spod cierniowej korony — obraz muzyka wystylizowany został na podobieństwo Chrystusa cierpiącego.