WACŁAW BERENT
— Pan kazał przynieść kopertę — usłyszał ponad sobą.
— Kazałem? Mówisz?!... Daj! I czekaj, czekajże! — Wyrwał z pugilaresu list pozostawiony przez Borowskiego, włożył go do koperty, dołączył klucz od zatrzasku i zaadresował do Pawluka. Kazał odnieść natychmiast.
— Akademia Sztuk Pięknych! — Ledwo chłopak się odwrócił, Jelsky zakrzątał się nerwowo koło siebie i zapiął szczelnie tużurek. Zapatrzone gdzieś oczy utonęły po raz drugi w próżni. Wsparł czoło na dłoniach i przesiedział tak chwilę w otumanieniu. Nagle sięgnął po butelkę, napił się dwukrotnie raz po raz; odstawił potem kieliszek z takim impetem, że szkło się rozprysło o marmur.
I wyjął znów z kieszeni zamszowy futerał. „Hu —jakież to zimne! jak błyszczy, jak zęby szczerzy... Przecież w tym jest głęboka myśl czasu, że w epoce demokratycznego rozbrojenia każdy cichy filisterek nosi w kieszeni taką sześciostrzałową armatkę, z tym smętnym poczuciem, że jeśli jej kiedyś użyje, to chyba tylko przeciw samemu sobie”.
Pochwycił jakąś kartę i jął coś pisać, ale zniechęcił się wnet. JZe też ja nawet w takiej uroczystej chwili nie mogę się zdobyć na krztynę talentu! (Zaśmiał się trochę za głośno i, zły na siebie, przygryzł wargi.) Dobryś — teraz w piersiach już zaczyna skrobać — z samej tylko emocji”.
Gdy uniósł głowę, ujrzał ponad sobą jakieś siwe sumiaste wąsy i wielkie oczy pod krzaczastymi brwiami.
— Panie Jelsky...
— Czego?
— Panie Jelsky...
Jelsky nie orientował się, o co idzie; mrużył oczy, głową zaprzeczał. Wreszcie:
— Prawda, prawda — posłaniec. Przyszedłeś obełgać?!... No, mów, mów! Biłeś się, gdzie nie było potrzeba i teraz nie masz co jeść.
— Ja dla pana tu jestem. Cały dzień mi pan z głowy wyjść nie chce. „Pójdę — myślę — i powiem mu, co mam na myśli. Stary ja człowiek, rodak — może mnie i posłucha. Pójdę i powiem mu: «Grzech, grzech, panie Jelsky, takie myśli!»”
— Jakie myśli?... Więc tyś już z rana odgadł?!
— Kto by nie widział!
Jelsky patrzał na niego pochmurnie.
— Wytłumaczże mi, czemum ja własnych myśli nie widział?
— Są rzeczy, które sercem tylko się widzi.
Jelsky opędzał się jakimś myślom dłonią.
— Głupiś! — rzucił mu krótko w odpowiedzi.
— A teraz słyszałem przecie wyraźnie, jak pan jęczał
— Co?... (Jelsky teraz dopiero zauważył stojących nad nim kelnerów.)
— Jęczałem?... E, to jest złudzenie waszego sentymentu Albo macie nieczyste sumienia: daliście mi podłego wina z grubą marką26. A że ja«a nie gotówką przecie nie płacę, więc mi nie wypada się skarżyć; jęczę sobie po cichu — ot co... Panie rodak, paneś widział pewno dużo tchórzów w życiu?
— Czego jak czego!...
— No, to mnie się pan nie przestraszysz... Odprowadź mnie pan tam w kąt na sofę... Zresztą, jeśli chcecie koniecznie, jestem niezdrów... Mam od wczoraj silną gorączkę Szatany spacerują po moim pokoju jak w klubie parlamentarnym... O tak, tu poleżę — i nabiorę może trochę odwagi. Pan jesteś dobry, zacny człowiek, panie Zahlkelltier, pan ze świadomą melancholią udzielasz mi kredytu. Ta melancholia świadczy również dobrze o pańskiej przenikliwej inteligencji... Doktora? U, nie lubię! To są najsmutniejsze kaboty-ny, co nawet w samych siebie nie wierzą... Panie ekspres, siądź pan tu przy mnie, chcesz mi pan rękę na czoło położyć? Dobrze. Panie Zahlkellner, niech się pan nie martwi, proszę To przejdzie. Powiedzcie mi, panowie, czy ja miałem talent?... Dawniej? w początkach?... I ja tak myślę!... Nie chcesz, żebym mówił?... Chcesz mnie pocałować, panie ekspres?... Owszem, wyświadcz mi tę śmieszność. Pocą...!
26 gruba marka — lepszy gatunek.