116 WACŁAW BERENT
— Nic wrzeszcz! — strofował go pan Hertenstein.
Ale Pawluk już go wpół chwytał i w kółko nim obracał; potem jak dziecko przytulił mu się do ramienia.
— Czemu nie lubisz słowiańskiej mowy? Wolisz francuski kankan? Hę — baron Hertenstein?
— Co ten Kozak plecie? — pan Hertenstein rzucił ramio1 2 nami.
— Wisz go — Prus! A ty, bracie, do nas przyjedź. My tam ciebie polubim! U nas dusza na razpaszkul3
Objął go za nogi i podniósł jak piórko z ziemi. Pan von Hertenstein zżymał się, gdy stanął z powrotem na nogach. Otrzepując starannie spodnie mruczał niechętnie:
— No, jak się polska dzicz upije — da hbrt die GemiUlichkeit auf)4
Jelsky był widocznie innego zdania, gdyż przecierając chustką binokle uśmiechał się pod wąsem. Gdy wraz z Borowskim, zamykając hałaśliwy pochód gromady, wychodzili na ulicę, spojrzeli równocześnie na Kunickiego, który szedł samotnie tuż przed nimi.
— I ten także! — mruknął Jelsky.
— Co takiego?
— Dziki!... Bo to się czuje przecie, że ten człowiek spiął się tylko w obręcze doktryn, pracy, obowiązków. Europa na tym karku dąży. U nas doktryner wiadomo co znaczy: wiór! — u was tylko: Europy się nałykał... Powiedz mi, Borowski, po co właściwie przyjeżdżacie do Europy?
Borowski wzruszył ramionami.
Wataha skrędła z bulwaru w cichy zaułek. Dysputując krzykliwie szła środkiem ulicy. Tuż za nimi jechał stępa powóz pana Hertensteina. Pawluk tymczasem zawieruszył się znowuż; widać go było z dala, jak wprasza się uparde do towarzystwa dwóch przechodzących kobiet.
— Ten się nam zgubi dzisiaj — rzekł Jelsky. — Na niego gwizdać trzeba, czy jak? — I naśladując wcale nieźle Borowskiego huknął w ulicę: — Chodź ino, cho-odź!
— Ide, idee!...
Jelsky’emu opadły binokle na sznurku; począł je znowu czyścić i mruczeć coś pod nosem. Po chwili nacisnął cwikier* z rozmachem i zwrócił się do Borowskiego najniespod ziewa-niej w świecie po polsku:
— Wy, Borowski... z samej Polski bendziecie?
Borowski stanął jak wryty.
— A skądże mam być? — odparł machinalnie.
— Bojajezdem ze olonska, aus Oberschlesien namlich•.
— Chryste Panie!... Jelsky, toś ty się oszwabił?!3 4 5 6...
Dziennikarz uśmiechnął się dobrodusznie.
— Wasserpolacke — was?*... Ja hochpolnisch7 8 9 niedobrze gadam... Uczyła mnie pańjenka (oder wie sagi man denni**) ze dwora — Marynia.
Jel8ky’emu znowu ż opadł ćwiki er i domagał się gruntownego czyszczenia. Z zaskrzepłym na wąsach uśmiechem mruczał coś i opowiadał; gaworzył jak dziecko z samym sobą.
— Co dzień się spotykali... JAojen! Mojen!** Jak spala?..." — „Mówi się: dzień dobry pani". — „Dżin... dzień... Dos Patsch-hdndchen her!10...” — „Fe, brutalny Prusak! Mówi się: proszę pokornie o podanie rączki..." — „Pokornie rączki... rączki... rączki...” Gott, dies Kind11.
Niebawem spochmurniał i nasrożył się Jelsky, wąsa szarpał i milczał. — O la! — krzyknął wreszcie i wyrżnął laską w bruki. I tym okrzykiem przeciął wspomnienia. Wysławiając się z trudem, mówił dalej poważnie:
3 dusza na razpaszku (ros.) — otwarta, szczera natura.
(niem.) — tu: koniec z przyzwoitośdą.
cwikier (niem.) — okulary, binokle.
(niem.) — mianowicie z Górnego Śląska.
o szwa bić — zniemczyć się.
Wasserpolacke — was? (z niem: Wasser — woda; Polacke — obraźliwa nazwa Polaka) — pseudo-Polak. Określenie to było obraźliwą nazwą nadawaną Polakom ze Śląska przez Niemców.
hochpolnisch (niem.) — polszczyzna literacka.
i° (niem.) — czy jak to się mówi?
Mojen, Guten Mor gen (niem.) — dzień dobry.
12 (niem.) — podać łapkę!
Gott dies Kind (właśc. Gott, dieses Kind, niem.) — Boże, cóż za dziecko.