168 WACŁAW BERENT
rzucił jakieś zdanie w kierunku Jelsky’ego. Niebawem otoczyła go grupa robotników; posypały się gradem opowieści o pożarze. W rękach Jelsky’ego znalazł się wnet notes; pytania i odpowiedzi poczęły się krzyżować z błyskawiczną szybkością. Niedawne wspomnienia wraz z tematem sceny d faire odsuwały się coraz dalej i dalej...
— Zrobi pan co do gazety?
— Toż robię!
— A straż na przedmieściach mamy podłą — beczki dziurawe.
— Widział który z panów?
— Ja widziałem, jak z beczki ciekło.
Gdy otwierał drzwi do swego pokoju, spłoszył sprzed biurka Mullera. „Mały” zerwał się jak oparzony, rzucił się na łóżko i odwrócił się tyłem do ściany. „Twórczość była” — wnioskował Jelsky. Nawiązało mu to w myślach nici zerwane przez wiadomości o pożarze. A że Muller do gawędy wciągnąć się nie dawał, filozofował sam; już sama obecność tego człowieka podniecała mu myśl i wprowadzała ją na tory paradoksów. Rozmyślał głośno o kobietach.
— Wiesz, to jest jeszcze wielki problem: kobiety uczciwe czy heteryzm?1 Bo pomyśl tylko — wywodził krocząc z rękoma w kieszeniach po pokoju — kilka godzin rozpaczy i jęków, całe morze łez, trwoga samotności, lęki złych przeczuć i — le moment approche2— obojczyki sterczą żałośnie i proszą widza o współczucie, zaś smętny zapach wody kolońskiej gotów wprowadzić młodego marzyciela w nastrój anemicznego kwietyzmu3, skompromitować go pochwałą „szlachetnej dobroci" oraz narazić na propozycję „bądźmy przyjaciółmi”.
— O czym ty?... — zaniepokoił się nagle Muller.
— Chcę powiedzieć ogólnie, że kobiety w monogamii tracą zbyt łatwo właściwe kryterium wywieranego wrażenia. Jest to los podobny do fatum poety samotnika. Kobiety w monogamii zapominają, że na impresję składają się, prócz pełniejszych kształtów, jeszcze i fale mięciutkiego jedwabiu, obłoki koronek, lekki i dyskretny bukiet perfum, harmonijna całość w kompozycji otoczenia, wreszcie umiejętność, umiejętność, raz jeszcze umiejętność — bodajby nawet w uśmiechu tylko. Zupełnie zresztą jak w poezji... Jednym słowem, uczciwe kobiety... — Jelsky strzelał niecierpliwie z palców, krzywił się, wreszcie machnął ręką i wytrząsnął jakby z rękawa: — Qa ne m’amuse plusZ4
Muller uniósł się na łokciach i zapatrzył w niego.
— Więc tamte?... Już tylko tamte!... Jezus Maria, Jelsky!
— Noo? — przeciągnął niedbale Jelsky, gdyż w tej chwili był już zajęty czyszczeniem paznokci. — Jesteś dziś pokutny? Hm?...
— Jelsky! Jelsky!... Dalej zajść już chyba nie sposób, dalej już ani kroku!... Czy tobie, Jelsky, nie pachnie chwilami własny dowcip jak lufa rewolweru?
— Tym czarnym otworkiem — odparł flegmatycznie Jelsky — ziewa w skroń nuda, krzyczy rozpacz marzyciela. Ja żyję, staram się żyć jak najintensywniej. Zaś ty...
— Co ja?
— Marzysz, mały, marzysz niepoprawnie; w błotku nawet po uszy siedząc, marzysz. Wszelkie zło takich najłatwiej się czepia: nie dosięgnie cię w życiu, omota w myślach... Albowiem popełniłeś nierozwagę, podobnie jak i my wszyscy, wybrawszy profesję artysty. Trzeba było zostać fabrykantem, kupcem, wszechstronnym lekarzem lub estetycznie usposobionym prawnikiem. Ci ludzie mają równowagę w życiu! Żółw jest w porównaniu z nimi stworzeniem eterycznie chwiejnym. U nich nawet nikczemność osadza się na dno du-
heteryzm (z gr.) — od „hetera”, kobieta o swobodnym trybie życia; problem heteryzmu podejmuje Zofia Nałkowska w swej powieści Kobiety.
le moment approche (fr.) — nadchodzi chwila.
kwietyzm (z łac. ąuietus — spokojny) — bierny stosunek do świata.
(fr.) — To mnie już nie bawi.