42 WACŁAW BERENT
— Znowu! ■— szeptał owiewając go ciepłym oddechem. — Widziałeś?... Znowuż przewróciłem się przez mogiłę. Trzecia będzie!
Kunicki schwycił go mocno za rękę i wyprowadził poza bramę.
Szli ciemną szosą pośród długich szop i okratowanych budowli fabrycznych. Tu i ówdzie przytrafiała się mała lampka żarowa przy murze. W czerwonym świetle ledwo tlejących drutów obserwował Kunicki jego wielką aktorską głowę
0 twardym czole byka, dziwnie miękkich, kobiecych prawie ustach i nieco mętnych, przepaścistych, zadumanych oczach.
— Trzecia! — mruczał ten od czasu do czasu, przeżuwając z grubym uporem wciąż jeszcze tę samą myśl.
— Milcz pan u diabła! — szarpnął się wreszcie Kunicki. — Zmora nocna!
Bardzo żałujesz mej Zochny? — spytał nie podnosząc
oczu.
Kunicki nic nie odpowiedział. On zaś, jakby dla odpędzenia złych myśli, podjął machinalnie kamień z drogi i cisnął go przed siebie. Kamień wyrżnął gdzieś o bruki, odskoczył, znowu drogę skrzesał, skry rzucił i poszedł dalej jak po wodzie. Po dwóch zaledwie minutach przycichł dopiero grzechot, zgasła ostatnia iskra.
Kunickiemu zapadła jakby pierś w zadumie. Westchnął raz i drugi.
— Bardzo żałujesz mej Zochny? — usłyszał po raz drugi.
Szli dalej. Przed nimi rozesłała się na chmurach ruda
1 ciężka łuna wieczornego miasta.
Gdzieś na odległej ulicy wszczęło się jakieś głuche po nocy rojenie. Nagle zerwało się gwałtowne i ostre rechotanie śwista wki, potem tętent przytłumiony, nawoływania, krzyki...
Obaj stanęli ściskając odruchowo laski w dłoniach i próbując przejrzeć ciemności.
Lecz naokół znowuż cisza zaległa. Szumiały tylko druty na słupach i hen na krańcach bił młot nocnej walcowni.
Kunicki ruszył z miejsca. Borowski wciąż jeszcze stał i strzygł uszami. Teraz dopiero ocknął się jakby ze swego zapamiętania: twarz mu się rozjaśniła, oczy zabłysły.
— Znowu zbrodnia! — rzekł z uśmiechem.
—'Cieszy to pana tak bardzo?
— Lubię miasto! — i pociągnął nosem jak wyżeł.
Aliie otrzymawszy odpowiedzi, zawołał po kilku minutach:
— Nienawidzę miasta!
Kunicki rzucił niecierpliwie ramionami.
— Wie pan, co mi za myśl przyszła! — mówił Borowski po chwili. — Panu po prostu zazdrość tamtego, z opowiadań moich. Panu zazdrość, że tam życie takie bujne.
— Nie bujne — odparł Kunicki — ale dzikie, wściekłe życie rozpętanych byków! Biada, gdy się pod te kopyta dostanie — dziecko.
— A jednak ludzie płakali razem ze mną, płakali nad mym zgniłym bólem. Nad pańską cnotą ziewnęliby może tylko. He, panie — taniusia jest cnota na świecie?...
Kunicki ćmił spokojnie papierosa, a otrząsając starannie popiół mówił niedbale, jakby do samego siebie:
—-Ktoś mówił, że nago mogą się ukazywać tylko bogowie1. My mamy^zTś" wśzeTkie powody do ukrywania swej nagości.
— Widzisz! — parsknął Borowski i wpił mu się palcami w ramię. — Ukrywać!? Widzisz, dawniej ludzkie namiętności były życia i pracy ramieniem i młotem. Dawniej i bogowie nie wstydzili się swych namiętności. Dzisiaj są one od biurka, od maszyny precz wyklęte i gdzieś głęboko, głęboko pod ziemią ukryte, aby życiu nie przeszkadzały! Ty dzisiaj nic już o nich nie wiesz... Dzisiaj bogów nie ma2. Ale nawet bogów namiętność stać by^ięiiiusiała w potępieniu gnuśną, jadowitą, trawiącą.
Ktoś mówił [■..] — chodzi o Friedricha Nietzschego i jego książką Tako-izecze Zaratustra~ ~
Aluzja do znanego powiedzenia Nietzschego „Bóg wu-triT („Gott ist tof").