30 WACŁAW BERENT
wiedział o tym — spodziewał się od aktorów duszy. Tremę miał: żyde dusiło go zmorą ciężką.
1 ja drżałem na skórze, nie z obawy jednak, lecz ze zbytniego przepełnienia duszy, co dla gry może jest najszkodliwszym. Gdym wchodził na scenę — ustało i to...
I wiecznie te dziwaczne, za włosy podciągane „podobieństwa”, które jak błyskawica przesuwały mi się po głowie. Starego widziałem: siedział, kabotyn1, z „Figarem” w ręku, choć trzech liter po francusku nie sklei; siedział i oczyma świecił. „Czeka” — pomyślałem. I znów mi śmierć na grzbie-cie siadła. „To się stanie, na pewno: zgram się w proch, w ni kc ze inność, w gadu zimne ciało”.
Szło — szło przeze mnie. — Jest tam pod koniec niema scena... Już mu nic nie pozostało: nadziei w życiu, oparcia we własnych myślach; zbankrutował na samym sobie, nie umie i nie chce bronić się przeriw nieszczęściu. Prędzej czy później wszakże przyjść ono musi, bo źródło swych nieszczęść i przeznaczenie własne człowiek w sobie dźwiga. Po cóż się więc bronić?... Autor jak zwykle: rzuca aktora w fotel i stawia kropkę. Jam się przyparł do ściany: stoję i myślę... A tu cisza huczy. Gdzieś z dala na ulicy powóz zaturkocze; mury głuszą. Ktoś zakaszle na widowni... Stoję i myślę o sobie; potem oczy podnoszę — spostrzegam ojca z „Figarem”. Spadło z piersi: westchnąłem. 1 ten ruch, to wczorajsze ojca skinienie ręką... „ALI righł!9 pomyślałem. I znowuż cisza...
Tam gdzieś na galerii ktoś odpowiedział: westchnął szeroko, swobodną piersią. „Dziewczyna młoda” — myślę, i łzy mi się walą do oczu. Stoję, uśmiecham się i głową kiwam, jak ojciec wczoraj. Potem ten efekt ze strzelaniem. Nie cierpię! Na scenie śmierdzi, a ludzie płoszą się jak konie, zamiast się skupiać. Ale teraz wydaje mi się, że tam za sceną, w tej chwili... ona, Zochna, sobie... do piersi...
— Jezus Maria! — chcę krzyknąć, ale coś w porę za gardło chwyta... Zatrzepotałem się tylko jak ptak i idę, wargami coś niby mówię, czepiam się mebli, słaniam, potykam i tuz. tuż. u bocznych drzwi, które miałem na zakończenie uchylić, walę się ciężko na kolana. Czoło do framugi przykładam i zrywam sobie coś w piersiach. Czuję, jak pęka jedna, druga, trzecia struna: wszystkie po kolei, wszystkie, na których ludziom smutek, żal i rozpacz grałem...
Stary wstał w krzesłach z „Figarem", oczy wytrzeszczył — drży z radości: widzę to czy też tylko czuję.
Może już przyjść — skończone. Kurtyna już się chwieje, osuwa2- już mnie od świata oddzielił!!. Cisza... Ja wstaję, czoło z potu ocieram i cichymi łzami płaczę nad sobą, nad tym, że dobrze grałem, i nad smutkiem łagodnym, co mi wstręt do samego siebie z piersi stłoczył...
Runęło wreszcie.
Podchodzę do rampy, kłaniam się i uśmiecham. Wieniec podają, krzyczą, klaszczą, tupią... Biorę wieniec. „Zasłużonemu autorowi" itd. Biegnę tedy za kulisy i chwytam za rękę tłustego pana w długim tużurku3. Poskoczył jak baletnica, tryka4, dziękuje. Tłum nałykał się cudzego bólu: klaszcze, huczy jak w ulu, głuchym zgiełkiem się przelewa. Dziennikarze i mecenasi otaczają autora. Światło gaśnie rzędami. Tabuny wyrostków ścigają się po galerii, dłonie w trąbkę składają i ryczą ochryple:
— Borowski! Borowski!
Wychodzę raz jeszcze i tym najbardziej u nas wzgardzonym, a moim najwierniejszym, posyłam od ust całusa.
kabotyn (z fr.: cabotin) — człowiek lubujący się w tanich efektach, komediant; w powieści Berenta kabotynem iest także ten, kto nie odróżnia rieseft scenicznych od Rzeczywistości, ten kto ma „prze-, rost nerwu aktorskiego”?’ ~~
W zdaniu tym pojawia się pierwszy raz w tekście czasownik „osunąć”, słowo-klucz powieści, odnoszące się później wielokrotnie do opisu zachowań bohaterów. W ten sposób postaci są zestawiane z czymś pozbawionym woli, bezbronnym (można dostrzec tu pogłosy filozofii Schopenhauera: pótefn w utworze dojdzie motyw słabej i mocnej woli).
tużurek (z fr.) — rodzaj surduta z aksamitnym kołnierzem i wąskimi mankietami; zapinany na pięć guzików
tryka — bodzie, uderza głową; tu: skłania się. zgina się.