232 WACŁAW BERENT
na bladością twarz zastanowiły go na chwilę. Kilkakrotnie przenosił wzrok na portret i już chciał go o coś zapytać, gdy Hertenstein powstał gwałtownie i odwrócił się tyłem do niego.
Po chwili wydało mu się, że słyszy, jak woda gdzieś cicho pluszcze; widzi, jak się przelewa z wolna i mąci na kamieniach lekką białą pianą. Jakieś dwa potężne granitowe złomy, ociekłe wodą, białe od śniegu, jakieś przytulone do siebie czarne cyprysy, jakieś małe, czarne wyłomy w masywie skały: oczy smutku spozierające tajną głębią grobów...
„Obraz" — oprzytamniał siebie w tym półśnie.
O, już tylko móc umrzeć, cicho, spokojnie, bez żalu i skargi, jak płomień, co zamiera... Zapomnieć, co było. Wziąć rozgrzeszenie z rąk nąjlepszego z bogów: niepamięci. I zgaśnie to wszystko wokół, jak lampa, co się wytliła. Raz i drugi świadomością wielkiego żalu błyśnie i... Zamknie się grota. A ta skała potworna zwali się głucho na piersi...
Rzucił się na kanapie i otworzył oczy.
— Henryk, co to?!...
— Koncert e-moll. To larghetto1 — wiesz?...
— Dosyć — nie to!... Nie mogę dziś.
Hertenstein urwał, po chwili jednak rzucił kilka taktów, szukał melodii.
— Pamiętasz?
— A?!... Podobno siostra twoja śpiewała na koncertach? Z twoją melodią poleciał ten mój Łabędź w dalekie strony... Ile to już lat?...
I Hertenstein grał znowu. Rzucił kilka akordów, spróbował melodię, znów ją pasażem zmącił i urwał. Po czym odchrząknął, z krzesłem bliżej się przysunął, dłońmi klawisze musnął i zaczął. W dźwięki fortepianu wplótł się niebawem głęboką nutą umyślnie tłumiony śpiew:
Obłoczną górą ciągnie ptak W bezgwiezdną ciszę przyszłych burz.
Ponurą grozą krwawych zórz,
W daleki, chmurny zwątpień szlak.
Łabędziu mój, z tęsknoty mórz Polotem twym daj boży znak,
Ty, białych marzeń błędny ptak,
0 dolę, dolę moją wróż!
Łabędziu mój z marzenia wód,
We snach się iści bytu cud
1 snuje piękno rojem mar!
Łabędziu mój z nadziei stron,
Ty życia złudy wieścisz skon I przedmogilnej pieśni czar!2
Hertenstein urwał. — Taki ty byłeś dawniej — mówił zamykając powoli fortepian. Muller leżał z twarzą zwróconą w czerwony blask lampy. Wspominał jakby. A spod przymkniętych powiek trysnęły nagle łzy. Stał nad nim chart i przypatrywał się podejrzliwie, niedowierzająco. Wreszcie zaniepokoił się, a obejrzawszy się daremnie na swego pana, postanowił widocznie sam zaradzić. Przystąpił bliżej, powąchał i liznął Mullera po twarzy.
-Ty!...
Pies szczeknął radośnie, skoczył i przednimi łapami wraz z głową przypadł, przytulił mu się do piersi.
Hertenstein zerwał się gwałtownie sprzed fortepianu i sięgnąwszy po dzban wina zapatrzył się chmurnie na Mullera.
— Czego ty właściwie żałujesz?
Chodzi o drugą część Koncertu e-moll, op. 11 Chopina.
Symbolika łabędzia związana tu jest z ideami upaniszad, gdzie łabędź jest obrazem duszy indywidualnej jako przelotnego ptaka i bezdomnego pielgrzyma, co „poniechał dzieci, przyjaciół, żonę, ognisko ofiarne, Wedy nawet” (Upaniszady aKena”, Jsa”..., op. cit., s. 281). Warto dodać, iż do wiersza Berenta napisał Szymanowski muzykę i powstała w ten sposób jedna z bardziej znanych jego pieśni (Łabędź, op. 7).