132 WACŁAW BERENT
— Brawo, Beethoven! — Beethoven! — krzyczano po chwili. Na szerokie śmiechy tłumu odwróciła się starcza, brzydka, potężna głowa wielkiego twórcy. Kapela tynglowa próbowała grać Eroikę™, zagłuszyły ją oklaski.
W loży Pawluk porwał się z miejsca.
— Choćby zdjąć głowę z karku, rzucić ją wam pod nogi i pójść sobie precz; mnie i głowa już na nic. Oj, dokuczyło!
I splunął w kąt.
Profesor w kilku zwinnych ruchach przedzierzgnął się ponownie. Przed rampą stanął wysmukły młodzieniec w eleganckim fraku, niedbałym ruchem trzymał w ręku batutę, zerkał na kobiety i uginał się na słabych nogach. Publiczność śmiała się, lecz nie umiała odgadnąć; ktoś z galerii krzyknął wreszcie: — Szopen!
I zagrzmiały oklaski.
— Brawo Szopen!... Jeszcze raz Szopen!
W loży odsunął ktoś gwałtownie krzesło: pan von Herten-stein porwał się z miejsca. Coś jakby kurcze wstrętu przebiegło mu po bladej twarzy.
— Niech ta małpa zaprzestanie!...
— Cii, Hertenstein — obrażasz profesora! Co u Boga!... beczysz?!...
— Toż te małpy ośmielają się grać Scherzo h-moll\1 2... Zaprzestać! — huknął na cały teatr.
Pawluk rzucił się ku niemu.
— A co, pan Hertenstein? — twoje pańskie nerwy nie wytrzymały naporu głupstwa? Pękło coś — ha? A widzisz — patrz, jak won tam na dole się bawią: publika — ha?
— Jelsky wzruszał ramionami.
— Nie rozumiem ciebie, Hertenstein! Przecież te błazny przed chwilą i profesor, na którego patrzymy, są sztuką ak-
torską au foncL3 4 5, jej absolutem u*4>ez przypadkowości twórczych pierwiastków, które pochodzą bądź co bądź zawsze od kogo innego. Tęsknota Borowskiego jest w swej nieświadomości szczerszą od twego sentymentu... Zaś to — tam na dole... no, to jest... jakże by to powiedzieć... c’eat le publu • . co laury rozdaje. Wniknij w to, Hertenstein, i skrusz się na duchu... Dasz nam kiedy koncert szopenowski lub może własny — ci sami przyjdą! A ty rzucisz im pod nogi wszystko z rozbolałej duszy Szopena i ze swej własnej!!... Zlituj się, Hertenstein, kto z was jest większą małpą: profesor van der Clerk czy ty?
— Mógłbyś z równą racją zapytać: twój profesor czy Szopen.
Towarzystwo wybuchnęło pijanym śmiechem. Hertenstein wyprostował się nagle jak struna i tupnął nogą.
— Bydło, nie śmiać się!...
Blada jego twarz wydłużyła się natychmiast i zaskrzepła jakby w przestrachu nad własnym uniesieniem i brutalnością; siatka sinych żył zatętniła na skroniach; zaświeciły się oczy i dwie wielkie łzy — łzy zdziwienia — zawisły na środku białych policzków. Pochwycił pierwszą rękę z brzegu, uścisnął i wyśliznął się na korytarz.
Obecne w loży damy próbowały kobiecym taktem załagodzić przykre zajście: nastroiły się brzdąknięciem warg i zaśpiewały zgodny duet:
Jam nie z Wiednia, jam nie z Pragi,
Jestem sobie z Budapesztu!...
Kurtyna zapadła z szelestem. Hertenstein wlókł się jak pijany przez korytarz: zdawało mu się, że jakiś natrętny rój
Eroica — symfonia Es-dur (1803), zwana Bohaterską, Ludwiga van Beethovena (1770—1827).
Scherzo h-moll — znany utwór Fryderyka Chopina.
au fond (fr.) — w gruncie rzeczy; tu: najgłębiej.
is absolut (z łac.) — byt idealny, doskonały: tu aluzja do formuły Q P r z y by s zre \vś k i eg o (Confiteor, „Zycie* 1899. nr 1): „Sztuka me' ma żądnego celu, jest celem sama w sobie, jest absolutem, bo jest odbiciem absolutu — duszy”.
c’e8t le public (fr.) — oto publiczność.