Hertenstein przerwał sobie na samym wstępie 1. Powstał ciężko i wydobywszy jakąś szkatułkę z biurka, począł rozgrzewać dwa metalowe cybuszki nad spirytusowym płomieniem.
— Ty się nie dziw — mówił flegmatycznie. — Przyzwyczaiłem się — potrzebuję... Myśl mi staje, słowa więdną bezbarwne na ustach... Te półsny ducha na jawie to najgorsze chwile życia... Nie mogę! I tobie przygotuję. Dodam zresztą więcej tytuniu. Tb cię prędzej uspokoi, zwróci wyobraźnię w kierunku konkretności i ani się spostrzeżesz, jak w barwnych obrazach roztopi się twój lęk... Potrzeba mi twych zmysłów wszystkich, wyobraźni i uwagi całej: chcę, byś raz jeszcze przemyślał to życie dziwne, jakie sobie ścielemy... O sztuce będzie mowa — o tym grzechu naszym pierworodnym, za którym idzie kobieta, utracenie raju rzeczywistości, wreszcie zło wszelkie i gorycz życia aż po grobu próg... Grób na nas poczeka. Wspomnienie chce pożegnania, życie prosi o wspomnienie. Duch wzdryga się przed tym, że ma zakończyć na przypadku dnia — on chce objąć wszystko, co było, obtoczyć życie ostatecznie i rzec wtedy dopiero: niech się kończy... Masz fajkę. Ta ci postawi wnet barwne kulisy i zapali światła. Ja dam myślom swoim bieg swobodny. A ty pal... Na czym ja stanąłem?
— Przyjechałeś na zamek za późno — podchwycił czym prędzej Muller, wtulając się gorączkowo, febrycznie w miękki kąt kanapy.
— Taak... Pal, proszę!... No, i nastały zwykłe formalności, dotyczące pozostałego majątku, grubo zresztą nadwyrężonego. Przy dłuższym życiu ojca pochłonęłyby prawdopodobnie całą fortunę te walące się w gruzy ruiny zamku, które upór fanatyka sprzęgał w żelazne obręcze, niemalże wraz ze skałą, na której stały: bo i skała kurczyła się i pękała. W papierach na biurku znalazłem list jego wprost do mnie adresowany. Zachowałem dotychczas — mogę ci go przeczytać:
Skończyłem — pisał — ze sobą, dała mi smutne rozgrzeszenie rezygnacja: wszystko, co było, stać się musiało. Nie wyzbyłem się tylko żalu, że wielkich pragnień moc wytliła się we mnie bez tego śladu nawet, jaki pozostawiąją wspomnienia. Skończyłem ze sobą: już bólu ciała nawet nie czuję. Myślę o Tobie, Tobą już jestem.
Uchwyć za ster życia za młodu: kochaj! — to jedyne, co moc czynu dać jeszcze potrafi. Nie ludzi — zawiodą, nie kobietę — oszuka, nie pracę — ogłupia2; ukochaj dzieło i czyn swój, ukochaj je w pracy i w spoczynku, w radości i w smutku, w rozkoszy i w zniechęceniu.
Życia się nie bój: miecz do boku przy pasz i roztwórz ramiona. Niech przyjdzie wraz ze swym złem i dobrem, z winą i cnotą, ze zbrodnią i pokutą. Kładź się w łoże wypoczynku i rozkoszy z uździe-nicą konia wokół dłoni i z mieczem u wezgłowia. Tak przodkowie nasi na marchii3 czynili.
Życie jest dziś tłumem rojne. Ty się na czoło nie tłocz: nie naszej to godności rola i nie naszej dumy rzecz. Ty stań na uboczu, lecz stój twardo: kto w promień woli twej wejdzie, od tego uległości hołd i daninę pracy weź.
Żyj! czyń! działaj! walcz!
Drżyj tylko przed szatańskim zwierciadłem życia, co w barwach wspomnień, w blaskach marzeń, na wyżynach pragnień, w głębiach tęsknoty miraż bytu ukazywać ci będzie: Strzeż się sztuki!
Hertenstein przerwał sobie [...] — słowa te rozpoczynają w edycjach od r. 1920 cz. IV powieści.
Nie ludzi — zawiodą [...] — rytm tego zdania przypomina frazę z III cz. Dziadów Mickiewicza (akt. I, sc. 2, w. 152—1551: „Nie bronią — broń broń odbije, I Nie pieśniami — długo rosną, I Nie nauką — prędko gnije, I Nie cudami — to zbyt głośno".
marchia (mem.) — margrabstwo, okręg administracyjny w państwie Franków; w w. X—XII marchie tworzyli również cesarze niemieccy na zdobytych ziemiach słowiańskich.