IMGW71 (2)

IMGW71 (2)



WACŁAW BERENT

—    Jego obraz złudny? ułamkowy cień tego obrazu?!

—    Kto granicę swego Ja” przekroczy, ten tylko zrozumieć jest zdolen cudze cierpienie. Kto swe Ja” zniszczy, ten dopiero odczuć je potrafi.

Ruchem dłoni nakazał mu cierpliwość. Zwiesił głowę — milczał.

Po czym znów dłoń uniósł:

—    Gdy się samskara w bijnanie zjednoczy i w szerokiej męskiej piersi o Ag ni rozpłomieni, wówczas niema rozpacz swe rany serdeczne obnaża i groby mówić poczynają.

—    Ach! — Muller zwiesił ciężko głowę i milczał. Wreszcie, nie poradziwszy widocznie ze sobą, zapytał głucho:

—    Czym jest A g n i?

—    To się wypowiedzieć nie da. Tb się pomyśleć nawet nie pozwala. Ból życia rodzi A g n i bez końca, a nieubłagalność nieba bez końca je chłonie...

Muller odpędzał się oburącz od tych sieci pajęczych. Nagle na umęczonej twarzy, w na pół przymkniętych oczach zaświecił lęk.

—    I ty się nie boisz?

—    Czego?

—    Tego, co nas czeka — kary!?

—    Nie masz nade mną sędziego, bo we mnie sędzia mój mieszkał i wraz z moją wolą — umarł.

Oglądał się coraz to niespokojniej po pokoju, wsłuchiwał, szmery łowił. Wreszcie, nie widząc jakby nigdzie ucieczki, przykląkł przed Hertensteinem i całował tę spoczywającą na kolanie białą, przezroczą dłoń.

Na bladej, jakby prześwietlonej twarzy Hertensteina, powieka nawet nie drgnęła.

—    Henryku, to ostatnie!... Na miłość tego, coś kochał w życiu!...

—    Nie znam żadnej...

—    Powiedz, powiedz! — więc nie czeka nas kara za... za mord na duchu?!

—    Zycie samo jest karą w beznadziejnym poszukiwaniu, a wszystkie jego dary są nieczyste.

A gdy Muller zamachał rozpacznie rękoma:

—    Przypomnij tylko... Przedwczoraj jeszcze. Przypomnij. Przedwczoraj jeszcze, gdy ona przyjechała — jeden jej uśmiech... Stamtąd, z wyżyn moich — w wasz głód życia! I w wirze wielkomiejskim szukałem największego ruchu, bodaj szału rozpusty, aby się zbudzić — aby tworzyć... I jeszcze raz zaimponował mi czyn. — Jeden uśmiech kobiety!... Nieczysta myśl kobiety słońce nawet przyćmić potrafi... A wiesz, czemu ze swoich wyżyn tak nisko spaść mogłem?

—    Mów mi o tym, że kary nie ma!

—    Wiesz, czemu spaść mogłem? Bom po ostatni korzeń zła nie sięgnął, siedem zaledwie dróg przebyłem. Pozostał jeszcze jeden stopień, z którego spaść już nie można. Pozostało to, co kształt i imię dla mnie tworzy: ciała mego indywidualność.

Muller zerwał się z kolan i ściskał rozpaczliwie czoło. Rozumiał, że ten człowiek sobą już być przestał, że myśl jego tego koła nie opuści, gotowa jakby wieczność w nim się obracać.

—    I patrz, drogi — mówił Hertenstein łagodnie — oto usuwam lekko tę ostatnią zaporę: już nie będę igraszką przypadku. Nigdzie duch mój nie pójdzie i nigdzie się nie przeniesie. Pozostanie, gdzie był, zanim ona przyjechała — gdzie jest teraz, w tej chwili... Patrz, ja już tam jestem, już skończyłem. I nic więcej spotkać mnie już nie może!...

Muller cofnął się w niszę okienną i stamtąd patrzał na niego czujnie.

Hertenstein siedział nieruchomy i coraz bielszy na twarzy. Otwarte oczy nie patrzały nigdzie, a równy, spokojny uśmiech zwracał się jakby do tej ręki spoczywającej na kolanie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
IMGW36 (2) 252 WACŁAW BERENT Naprzeciw mnie szła jak cień cicha i lekka wśród tych potężnych, niskic
IMGW19 (2) 18 WACŁAW BERENT Muza jego w ciepłym objęciu ubóstwianej żony pozbyła się dziwactw młodoś
39280 IMGW34 (2) WACŁAW BERENT obraz Nie wspominano o niej nigdy. Zapomniałbym może, gdyby nie gazet
IMGV23 26 WACŁAW BERENT Czasami się zapamiętywa. —    Zochna?... Uśmiecha się miękko,

więcej podobnych podstron