Srebro. Jezdnia. Wiec barw. Chodniki.
Kobiety. Chochoły z woni. Suknie ze zwierciadeł. Słońce na tączujących nitkach niewidzialnej łodygi, Okno sklepowe. Auto. Ja, który nkm nie jadę.
Skóra jezdni osnuws srebrem frak auta. Chodniki marząc lezą na sukniach kobiecych. Wystawa sklepowa zapłodniona śliną światła odezwy słońca rzuca mi na plecy.
Srebro, skóra jezdni, pryska w boki auta, wiozącego radość tłustą jak koło.
Suknie kobiet, pod chochołami z woni zwierciadła butelkowych snów’ i ciekłego świata, odbijają w sobie chodniki, które wesoło południowa godzina barwami obsiała,
Słońce na sprzedaż się wystawia w oknie sklepowem i złotą solą sypie w moje plecy, chciwe ciepła imadła.
Zrywam to słońce z wystawy sklepowej,, wmyśłam je w chochoły z woni kobiecej > owijam w chodniki z kobiecych sukien zdarte, wlewam w srebro, potem z autem wr własną głowę i, wziąwszy do domu ten nienazwany kwiat ulicy, w zielniku uśmiechów wlepiam go na pierwszą kartę