HISTORIA SUMAKA
XXX.11
byk* szybciej i korzystniej, bez oglądania się na Intere* i dobro wsi.
Obłędny, pseudonarodowy, chocholi taniec wprawia przebierańców w oszołomienie, zapomnienie, utratę poczucia rzeczywistości i w powszechną niemoc, jak później w Weselu Wyspiańskiego*5 oraz w Popiele i diamencie Andrzejewskiego—Wajdy. Przodująca dotychczas klasa społeczna nie spełni już misji narodowej, do której czuła się powołana. I
Koloniści.'Po przeniesieniu się dziedzica do Warszaw y majątek objęli Niemcy, To typowe dla ówczesnego zyc a ekonomiczno-społecznego zjawisko wielokrotnie omawBu^e było na łamach prasy. Publicyści bili na alarm, nawoływali do konsolidacji sił w walce z na po rem niemieckim, wygłaszali poglądy zabarwione niekiedy szowinizmem.
Prus nie ulegał temu duchowi, a początkowo nie dostrzegł nawet groźby ruchu kolonizacyjnegoa. Po latach, gdy sytuacja stawała się niepokojąca, zaczął badać złożoność zagadnienia, dociekać przyczyn zachodzącego procesu, szukać jakichś środków zaradczych *7. Wszystkie ważniejsze kwestie poruszone w prasie znalazły swoje odzwierciedlenie w Placówce, chociaż powieściowa wersja sprawy pozbawiona jest całkowicie stylizacji publicystycznej.
Prus stara się patrzeć na sprawę obiektywnie, bez nacjonalistycznych uprzedzeń i nietolerancji. Otóż koloniści z Placówki nie byli ani propagatorami ani realizatorami pruskiej polityki „Drang nach Os ten”, prowadzonej przez Bismarcka szczególnie intensywnie w latach ukazywania się kolejnych odcinków powieści. Należeli oni do
** Prusowsftie inspiracje w Weselu dostrzegł A. Grzymała--Siedłecki. Zob. S. Fita, „Placówka" Bolesława Prusa, op. cit., s. X 99.
** B. Prus, Kroniki, op. Cit^ t II, s. 499—SIO.
** Ibidem, t. IV, s. 386; t V, s. 60, 212—214 i In.
pokolenia, które przywędrowało do Królestwa Polskiego już dawno, zmuszeni ciężkimi warunkami życia we własnym kraju — brakiem odpowiedniej ilości ziemi i pracy, przeludnieniem, surowymi rygorami administracyjnymi, obowiązkiem służby wojskowej. Stary bakałarz czuł się jeszcze Niemcem, ale jego córka, urodzona na ziemi polskiej (prawdopodobnie w Wólce, skąd właśnie przyjechali), zaczęła tracić poczucie przynależności narodowej; mówiła, że „pochodzi z Niemców”.
Inni koloniści podlegali podobnym procesom. Po polsku mówili nie gorzej niż po niemiecku, stawali się „utrakwistami”. W ten sposób chciał Prus zilustrować głoszoną od dawna tezę, że Niemcy spolonizują się wcześniej czy później i zostaną wchłonięci przez „miejscowy żywioł". Niebezpieczeństwo germanizacji zagrażało społeczeństwu polskiemu w zaborze pruskim, ale w Królestwie nie było ono zbyt wielkie.
Polonizujący się koloniści z Placówki zachowują jednak na razie odrębność grupową, tworzą zespół zwarty choć skłócony, spójny choć niejednolity wewnętrznie. Zmusza ich do konsolidacji stałe przenoszenie się z miejsca na miejsce. To „błędny naród” — mawiał Ślimak — który żyje „dziś tu, jutro tam”, jak Cyganie.
Z miejscową ludnością nie nawiązują bliższych kontaktów, ale też nie stwarzają sytuacji konfliktowych. Czują swoją wyższość nad chłopami, traktują ich z lekceważeniem i pogardą. Butni i ufni w swoją siłę chcą ekonomicznie podporządkować okolicę swoim interesom.
Ich kroki śledzi bez ustanku Ślimak, ogarnięty podziwem i wzrastającym lękiem. Z jego też perspektywy obserwują kolonistów czytelnicy. Ślimak dostrzega ich gospodarność, przedsiębiorczość, zapobiegliwość, dobrą organizację i wysokie tempo pracy. „Wartki naród te Szwaby — 3 — BN I/Ml (Prus: Placówka)