XXXI!
historia ślimaka
KOLONIŚCI
XXXIII
tak Bybciei i korzystniej, bez oglądania się na int. i dobra wsi. 1
Obłędny, pseudonarodowy, chocholi taniec wpra^ HUbienhców w oszołomienie, zapomnienie, utratę ;#«k neczywistosci i w powszechną niemoc, jak później V Weselu Wyspiańskiego25 oraz w Popiele i diament Andrzejewskiego—Wajdy Przodująca dotychczas klasa spo, W«u nie spełni już misji narodowej, do której czuła si> powołana
Koloniści. Po przeniesieniu się dziedzica do Warszaw ■•jątek objęli Niemcy. To typowe dla ówczesnego żyda BpMaiczno-społecznego zjawisko wielokrotnie omawiane było na łamach prasy. Publicyści bili na alarm, nawoływa. Kii konsolidacji sil w walce z naporem niemieckim, wy. gfeszali poglądy zabarwione niekiedy szowinizmem.
Pms nie ulegał temu duchowi, a początkowo nie do-Urzegl nawet groźby ruchu kolonizacyjnego26. Po latach, gdy sytuacja stawała się niepokojąca, zaczął badać złożo-Mie zagadnienia, dociekać przyczyn zachodzącego procesu, Hfef jakichś środków zaradczych 27. Wszystkie ważniejsze wesłie poruszone w prasie znalazły swoje odzwierciedlę-
w Placówce, chociaż powieściowa wersja sprawy pot ■ariona jest całkowicie stylizacji publicystycznej.
I Prus stara się patrzeć na sprawę obiektywnie, bez ■ęjonalistycznych uprzedzeń i nietolerancji. Otóż kolo-Mad z Placówki nie byli ani propagatorami ani realiza-ftmmi pruskiej polityki „Drang nach Osten”, prowadzonej j^aez Bismarcka szczególnie intensywnie w latach ukazywania się kolejnych odcinków powieści. Należeli oni do
5 Prusowskie inspiracje w Weselu dostrzegł A. Grzymała--Siedlecki. Zob. S. Fita, „Placówka” Bolesława Prusa, op.
Kroniki, op. cit., t II, s. 499—SIO. IV, | 386; t V, s| 80, 212—214 i In.
pokolenia, które przywędrowało do Królestwa Polskiego już dawno, zmuszeni ciężkimi warunkami życia we własnym kraju — brakiem odpowiedniej ilości ziemi i pracy, przeludnieniem, surowymi rygorami administracyjnymi, obowiązkiem służby wojskowej. Stary bakałarz czuł się jeszcze Niemcem, ale jego córka, urodzona na ziemi polskiej (prawdopodobnie w Wólce, skąd właśnie przyjechali), zaczęła tracić poczucie przynależności narodowej; mówiła, że „pochodzi z Niemców”.
Inni koloniści podlegali podobnym procesom. Po polsku mówili nie gorzej niż po niemiecku, stawali się „utrakwistami”. W ten sposób chciał Prus zilustrować głoszoną od dawna tezę, że Niemcy spolonizują się wcześniej czy później i zostaną wchłonięci przez „miejscowy żywioł”. Niebezpieczeństwo germanizacji zagrażało społeczeństwu polskiemu w zaborze pruskim, ale w Królestwie nie było ono zbyt wielkie.
Polonizujący się koloniści z Placówki zachowują jednak na razie odrębność grupową, tworzą zespół zwarty choć skłócony, spójny choć niejednolity wewnętrznie. Zmusza ich do konsolidacji stałe przenoszenie się z miejsca na miejsce. To „błędny naród” — mawiał Ślimak — który żyje „dziś tu, jutro tam”, jak Cyganie.
Z miejscową ludnością nie nawiązują bliższych kontaktów, ale też nie stwarzają sytuacji konfliktowych. Czują swoją wyższość nad chłopami, traktują ich z lekceważeniem i pogardą. Butni i ufni w swoją siłę chcą ekonomicznie podporządkować okolicę swoim interesom.
Ich kroki śledzi bez ustanku Ślimak, ogarnięty podziwem i wzrastającym lękiem. Z jego też perspektywy obserwują kolonistów czytelnicy. Ślimak dostrzega ich gospodarność, przedsiębiorczość, zapobiegliwość, dobrą organizację i wysokie tempo pracy. „Wartki naród te Szwaby — 3 — BN 1/251 (Prus: Placówka)