PA030019

PA030019



BUNT W TREBLINCE


36

kolei wynieśli dwudziestu chorych. Po kilku chwilach usłyszeliśmy strzały ze strony lazaretu. Tak się zemścili Niemcy na niewinnych chorych za ucieczkę czterech więźniów. Gdy po pracy szliśmy z Alfredem do baraku na kolację; i rozmawialiśmy ze sobą o przeżyciach minionego dnia i o rozstrzelaniu dwudziestu chorych, zastanawialiśmy się na glos nad rolą, jaką tutaj spełniają żydowscy lekarze. Usiedliśmy pod barakiem kuchennym i jedliśmy gęstą zupę ugotowaną przez naszych kucharzy. Alfred powiedział:

—    Spójrz, jak myśmy tutaj mamie wpadli. Jesteśmy jeszcze tacy młodzi, a znajdujemy się w największej mordowni świata. Po prostu w fabryce śmierci Jesteśmy tutaj właściwie wszyscy przypadkowo.

Przerwałem mu:

—    Przypadkowo? Przypadkowo może dla nas. Niemcy wiedzieli dokładnie, co robią. Dobrze zdawali sobie sprawę z tego, do czego dążą. Stworzyli tutaj pewnego rodzaju przemysł. Jest on dla nich bardzo popłatny.

Wstaliśmy spod baraku kuchennego i skierowaliśmy się w stronę warsztatu blacharskiego. Barak ten znajdował się pomiędzy dwoma barakami mieszkalnymi. Siedzieliśmy w warsztacie braci Strawczyńskich, którzy byli tu zatrudnieni w charakterze blacharzy. Jeżeli się nie mylę, był to ich przedwojenny zawód. Przygotowywali smaczną kawę, którą zawsze gotowi byli częstować każdego z nas. W ich małym warsztacie rosła duża stara sosna, której wierzchołek przebijał dach. Niemcy pozostawili ją celowo w czasie budowy baraku. Była to naturalna osłona, która maskowała część baraku. Po drodze minęła nas nasza lekarka obozowa. Była to eteryczna, szczupła brunetka. Jej szybki chód świadczył o pewności siebie, a może o nerwowości. Ubrana była w biały fartuch, tak że już z daleka widać było, że jest lekarką. W obozie każdy, kto miał jakąkolwiek funkcję, starał się ją uwidocznić. Artysta malarz chciał znaleźć duży kapelusz. Na szyi wiązał sobie chustę, aby widać było, kim jest. Każdy z nas chciał, aby widać było już z daleka, że jest pożyteczny. Aby tylko nie być anonimowym w anonimowym tłumie więźniów. Gdy lekarka nas minęła, powiedziałem do Alfreda:

—    Spójrz, kurwa ich mać, na naszych lekarzy. Właściwie spełniają oni tutą funkcję zbrodniarzy. Swoimi strzykawkami z trucizną pomagają Niemcom n» likwidować. Dzisiaj mieli dodatkową robotę, wykończyli dwudziestu chorych.

Lekarka usłyszała moje słowa. Spojrzała na mnie z przerażeniem i poszła dalej, nie powiedziawszy nawet słowa na swoją obronę. Weszliśmy do Zygmunta Strawczyńskiego i piliśmy z nim kawę. Wieczorem weszliśmy do nowego baraku. Były w nim dwa piętra prycz. Zajęliśmy wraz z Alfredem i jeszcze trójką z naszej szeregowej piątki górną pryczę. Ciągnęła się ona na pięć met* rów i miała z każdej strony szerokość dwóch metrów. Leżeliśmy w dwóch sze*

regach, jeden obok drugiego. Następny szereg stykał się z nami głowami Tak samo wyglądało na dole. Podszedł do mnie profesor Mering i powiedział, że szukał mnie doktor Rybak z rewirsztuby31. Prosił, abym do niego przyszedł. Spytałem Meringa, czy domyśla się, w jakim celu mnie do siebie wzywa. Nie wiedział. Natomiast Alfred, który już leżał na górnej pryczy, krzyknął:

— „Kacap”, to na pewno w związku z naszą rozmową. Mówiłeś swoim zwyczajem głośno, lekarka na pewno słyszała twoje zarzuty przeciw lekarzom żydowskim.

Drzwi rewirsztuby znajdowały się naprzeciwko naszego baraku. Była to wąska część baraku odgrodzona od reszty dwiema ścianami. Pó prawej stronie znajdowała się trzypiętrowa prycza przylegająca do ściany. Przy wejściu, po lewej stronie znajdowała się wnęka tworząca jak gdyby mały pokoik. Stał tam pod zakratowanym oknem stół. Obok niego fotel dentystyczny. Został on przywieziony prawdopodobnie przez jakiegoś lekarza dentystę z Niemiec w nadziei, że gdzieś na wschodzie będzie mógł dzięki swojemu zawodowi zarobić na życie. Przyrzeczono mu to jeszcze w Niemczech. Teraz znalazło się to krzesło dentystyczne przy zbitym z desek stole, na którym piętrzyły się stosy różnych medykamentów. Przywieźli je ludzie z całej Europy. Były tu leki na wszystkie istniejące na świecie choroby. Począwszy od zwykłych proszków od bólu głowy, a skończywszy na najdroższych, specjalistycznych medykamentach. Tb wszystkie lekarstwa były dostarczane lekarzom pntez więźniów zatrudnionych przy sortowaniu rzeczy. Wśród tej masy kolorowych lekarstw znajdowały się również ampułki z cyjankali. Ci, którzy je przynosili, na ogół nie zdawali sobie z tego sprawy. Ja z Alfredem wiedzieliśmy, że u lekarzy można dostać takie ampułki. Zaopatrzyliśmy się w nie już dawno. Dodawał nam pewności siebie fakt, że możemy być w każdej chwili panami swojego losu. Nas Niemcy nie zabiją. My sami, jak zobaczymy, żc nie mamy już dalszych szans przetrwania, popełnimy samobójstwo. Wszedłem do rewirsztuby. Była zupełnie pusta, co było zrozumiale po dzisiejszym rozstrzelaniu wszystkich chorych. Wszyscy wiedzieliśmy już od dawna, że W obozie nie wolno chorować. Każdy z nas starał się ukryć swoje dolegliwości jak najdłużej. Jeżeli stan chorego byt tak poważny, że nie mógł iść do pracy, nie wolno mu było pozostać w baraku. Musiał się stawić do rewirsztuby. A tutaj zaczynała się tragedia, a raczej loteria. Albo się przeżyje ten dzień, albo wejdzie esesman Mirtę i zażąda spisu chorych. Wtedy da tylko lekarzom rozkaz uśpienia chorych. Lekarze, nie mając innej rady. spełnią posłusznie to, czego się od nich żąda. Potem „Gter-

3i Od niem.: Revierśtiibe — Izba przyjęć.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PA030060 BUNT W TREBLINCE zoologicznego. Zobaczyłem tutaj wystające z okien baraków ukraińskich kara
70684 PA030012 a BUNT W TREBLINCE na sam wierzchołek stosu płonących ciał. Więźniowie zabrali nosze
76741 PA030049 BUNT W TREBLINCE Sięgnął do torby skórzanej po ampułkę i napełnił strzykawkę. Starał
PA030050 8# BUNT W TREBLINCE —    Ci Niemcy kompletnie powariowali. Wyobraźcie sobie,

więcej podobnych podstron