OY
Kiedy powęz był już załozony; uznałem, że Shy Boy ma juz dosyć jak na jeden dzień. Obaj zasłużyliśmy na nocny odpoczynek. Osiągnęliśmy połączenie i zrobiliśmy znaczne postępy na drodze do założenia mu siodła i uzdy.
Byłem na nogach, a w zasadzie w siodle, od trzydziestu sześciu godzin i miałem za sobą jedną z najcięższych konnych jazd w całej mojej karierze. Byłem wyczerpany. Mimo to, co dziwne, ciężko mi było zejść na dół z tej naturalnej wysokości. Od wczesnej młodości prowadziłem aktywny, wręcz sportowy tryb życia, ale nigdy jeszcze nie doświadczyłem tego drugiego przypływu sił, jak to mi się przydarzyło tego dnia. Główną zasługę miała w tym, jak się wydaje, chwila połączenia. To właśnie dało mi siły, dzięki którym przetrwałem do końca dnia.
Prawdziwym cudem było też to, że mój kręgosłup utrzymał się w całości podczas tej próby i na zawsze pozostanę wdzięczny losowi za tę premię. Pat pomogła mi- zdjąć płaty taśmy ochronnej z moich nóg; skóra na nich była w zaskakująco dobrym stanie.
Wszystkie konie zostały nakarmione i napojone w pobliżu obozu, po czym nasz zespół podzielił między siebie nocne obowiązki.
Chętnie coś zjadłem, po czym padłem na łóżko. Spałem dobrze, ale już po pięciu lub sześciu godzinach byłem znowu gotowy do dzieła. Jak można spać w takich okolicznościach <?■
Zaplanowałem, że wtorek, dzień trzeci, będzie lekki, prawie wolny, żebym mógł stworzyć więź z Shy Boyem na ziemi. Jako człowiek stojący na ziemi byłem inną istotą od „człowieka na koniu”, któremu nauczył się ufać.
Zaakceptował moje głaskanie. Przesuwałem dłońmi po całym jego ciele i nogach. Zaczął za mną chodzić i znowu pracowaliśmy z powę-zem. Było to dla niego jak dzień wypoczynku, ale i tak poczynił znacz-