OY
Jedna z członkiń naszego zespołu doniosła mi; że w nocy Shy Boy od czasu do czasu sztywniał i strzygł uszami. Trzydzieści sekund później do mej także docierały odgłosy kręcących się w pobiiżu kojotów. Radar mustanga wyczuwał je na długo przed tym; mm usłyszało je ludzkie ucho.
Była to bardzo zimna noc, taka sama jak ta sprzed jedenastu miesięcy, kiedy to wydawało mi się, że zanim dotknę Shy Boya, zdązę zamarznąć.
O wschodzie słońca do naszego obozu przyjechali Rowly Twissle-man, jego żona Cathie i ich syn Caleb. Mieli ze sobą dwie ogromne przyczepy, jedną dla koni, a drugą na ekwipunek. Szybko przygotowaliśmy się do nadchodzącego dnia i Rowly podzielił nas na różne zespoły. Naszym pierwszym zadaniem było zebranie stada i nie zwlekając, zabraliśmy się do pracy. Postanowiliśmy, że zadamy Shy Boyowi nasze pytanie dopiero po wykonaniu tego, co mieliśmy najpierw do zrobienia.
Kiedy słońce wzeszło i zaczęło nas ogrzewać, poczułem, jak ogarnia mnie fala zadowolenia. Piękno tego krajobrazu, stara, znajoma radość obozowania pod gołym niebem i myśl o całodziennym pędzeniu bydła — wszystko to miało na mnie wręcz magiczny wpływ. Caleb na Shy Boyu i ja na Cadecie ruszyliśmy w stronę północno-wschodniego narożnika tego rozległego areału.
Caleb urodził się i wychował właśnie w tej okolicy, i zna tu każdy zakątek. Jadąc kanionem, wspięliśmy się ponad równinę, pokonaliśmy pasmo wzgórz, po czym stwierdziłem, że poruszamy się wzdłuż zbocza stromej góry, pośród rzadko rosnących krzewów piołunu. Dziki królik, który wyskoczył spod kopyt koni, wystraszył mnie do tego stopnia, że omal mi serce me stanęło. Cadet rzucił się do ucieczki i musiałem walczyć, żeby pozostać w siodle. Caleb rozbawiony tym widokiem, wybuchnął głośnym śmiechem. Shy Boy prawie me zwrócił na to uwagi. W swoim czasie widział mnóstwo królików.