Z słońcem — jedynym druhem — niźli płynąć Po mule — na kształt ropuszego lęgu —
Gdy ją kusiły piorunami burze —
Gdy w otchłań piekła schodziła po róże...
Kiedy wolała miłość bezwzajemną
Niż sen bez widm anielskich — maj bez kwiatów
Kiedy ofiarą swobody daremną Chciała wyzwolić ludy z jarzma katów...
Gdy boi najsroższy w łez ginął zachwycie...
Gdy czary trucizn dawały jej życie...
I czasem, czasem, gdy spragnione gardło’
Muł połknie śliski, roztarty i zimny —
Czuje — że życie się przed nią zawarło —
Ze słońce wstało dla niej w mgle pustynnej... Ze — by znów czucia kraj magiczny zdobyć — Trza wywlec trwogę — i sztylet wydobyć.
I czasem — czasem — gdy mgły toń powleką W duszy gnijącej zrywa się tęsknota —
Ogień wybucha pod martwą powieką —
Ramię zdrętwiałe budzi się i miota...
Za trzciny chwyta, stojące nad falą —
A w ogniu ręki trzciny gną się, palą...
I za godzinę młodzieńczej tortury —
Za jedno drgnienie pijanej odwagi —
Za spazm rozkoszy płomienny i nagi —
Dałaby ciszę swej duszy ponurej —
Ciszę — wydartą zagładzie płomienia I trwodze — trwodze — trwodze aż do rdzenia.
163